Strony

piątek, 10 stycznia 2020

Lepsze jest wrogiem dobrego, czyli „Koty” na ekranie


Nazywa się „Koty” musicalem – fenomenem - 40 lat na scenie a opowieść bez rozbudowanej fabuły i akcji. Ten zbiór piosenek jest wartością samą w sobie.

Wystawić - to ambicja wielu dyrektorów teatrów muzycznych na świecie, zagrać – spełnienie aktorów musicalowych. Mieć swój udział w Eliotowsko- Weberowskim pomyśle – to coś! Londyński teatr miał „Koty” w repertuarze 20 lat i od razu mówię, zapis londyńskiego przedstawienia z 1998 roku jest moim ulubionym.




Ten wymagający co do kostiumów, scenografii, charakteryzacji materiał, o ironio, najlepiej wypada w teatrze, z magią kociego makijażu, kreatywnym, nierealistycznym kostiumem, ludzką improwizacją na temat kota, za to z dokładną rekonstrukcja kociego ruchu, mimiki i kociej natury. Wszystkie próby realistycznego uzupełnienia niedostatków teatru były porażką.

W XXI roku można już zrobić wszystko, właściwie można by było wcale nie zatrudniać gwiazd i stworzyć avatary postaci. Reżyser, Tom Hooper oddał się w ręce grafików, animatorów komputerowych i stworzono aktorom kocie powłoki. Bronią się tylko te, które mają jakiś dodatkowy element kostiumu, płaszcz, etolę, kamizelkę.

To nie przeszkodzi fanom „Kotów” obejrzeć film, bowiem znają cały materiał, czekają na swoje ulubione hity i nie dziwią się brakowi intrygi, ale dla przeciętnego widza film może wydać się śmieszny i nudny. Obecność gwiazd nie rekompensuje sztuczności, są one trochę zagubione w materii musicalu, często miały z nim pierwszy kontakt. Nie bez przyczyny mówi się o aktorze musicalowym jako o wszechstronnym, indywidualnym talencie. Pomijając różnice pomiędzy gwiazdami w aspektach musicalowego talentu (taniec, śpiew, gra), zabrakło mi chemii pomiędzy postaciami. To co jest naturalne w przypadku przygotowywania dużego spektaklu w teatrze poprzez próby, premierę i kolejne przedstawienia – współpraca, rozwój i zabawa, z całą pewnością nie zostało osiągnięte w realizacji Hoopera. Popisy pojedynczych gwiazd zostały nagrane osobno, z częścią zespołu i o żadnej współpracy i wpływie na siebie nie mogło być mowy. 



Tak więc jesteśmy po ekranizacji „Kotów”, mamy zaliczone i wróćmy na setne przedstawienia „Kotów” w europejskich teatrach lub odtwórzmy sobie z sieci  wersję Davida Malleta z 1998 roku.
Można by było odnieść wrażenie, że moja recenzja jest negatywna. Nic bardziej mylnego. Kocham „Koty” i obejrzałam film Hoopera z przyjemnością, ale także z satysfakcją, że nie wszystko można przerobić, ulepszyć, podrasować. Lepsze jest wrogiem dobrego.

Na koniec coś z kociej filozofii.




 „Milcz – jak powiada jedna z zasad –

Jeśli kot pierwszy się nie zwraca”.

Ja bym się do teorii skłonił,

Że sam się możesz zwracać do nich,

Lecz pamiętając, że szalenie

Oburza je spoufalenie.”


T.S. Eliot „Jak zwracać się do kota”

Małgosia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz