Poznań,
13.09.2020 r.
Droga
Małgosiu!
Obecna sytuacja związana z pandemią
sprawiła, że dawno nie miałam tak długiej przerwy od teatru. Na szczęście
wczoraj znów było mi dane przeżywać teatralne emocje. Nowy sezon moje
„POPkulturalne rozmowy…” rozpoczęły „Kanapką z człowiekiem” w Teatrze Nowym. W
maseczkach, dystansie, reżimie. Jednak spektakl wynagrodził wszelkie niedogodności.
Spektakl to kolaż piosenek Jacka
Kaczmarskiego zebranych w całość przez mistrza Nowego Jerzego Satanowskiego. Kaczmarski
to mistrz słowa, metafory, poezji śpiewanej, kompozytor, artysta z ogromnych
dorobkiem, autor jednocześnie znany
wszystkim („Mury”), jak i nieodkryty. Zaczął tworzyć w latach siedemdziesiątych
XX wieku, a jego teksty szybko stały się synonimem walki z komunizmem. Podczas
stanu wojennego, głosem antykomunistycznej opozycji byli głównie mężczyźni. Po
niespełna 30 latach od wyzwolenia się Polski spod czerwonego reżimu, na nowo
przywołane utwory Kaczmarskiego, okazują się być przerażająco aktualne. Tym
razem jednak głos oddano kobietom, a na scenie dominują, nawiązując do Czarnego
Protestu, parasolki— symbol solidarności
kobiet w walce z próbami ograniczenia przez polityków ich praw.
Piosenki na nowo zinterpretowane i
przefiltrowane zostały przez pięć niezwykłych kobiet: Pamelę Adamik, Bożenę
Borowską – Kropielnicką, Karolinę Głąb, Oliwię Nazimek oraz Agnieszkę
Różańską. Każdy utwór wykonany był po
mistrzowsku, nowe aranżacje, nowe emocje i jakość.
Oś
inscenizacyjną spektaklu stanowi połączenie pieśni z wizualizacjami Justyny
Bieleckiej, prostym ruchem scenicznym polegającym jedynie na zmianach miejsc
przez aktorki oraz wtrąceniami narratora —Jacka Bończyka, komentującego poezję
Kaczmarskiego z pokojowej przestrzeni po prawej stronie sceny, fantastycznie
interpretującego także kilka z piosenek. „Autoportret Witkacego” wbił mnie w
fotel!
Bończyk
to alter ego poety, który parząc sobie herbatkę i uruchamiając od czasu do
czasu sprawny, choć antyczny sprzęt, puszcza ze starej kasety poruszające
teksty Kaczmarskiego mówiące o powolnym, lecz nieuchronnym, naznaczonym przez
niszczycielskie działanie raka odchodzeniu w zaświaty. Paląco aktualny jest tu
zwłaszcza tekst o rozmowach w szpitalnej sali przesyconych szowinizmem i
antysemityzmem. Gdy niebiorący dotąd udziału w tych rozhoworach narrator rzuca
na koniec, na odchodne w twarz antysemickiemu towarzyszowi niedoli: „Jestem
Żydem!”, na widowni zapada grobowa cisza. Objawia się tutaj „cały Kaczmarski” –
bezkompromisowy, temperamentny, buntowniczy, idący pod prąd, zawsze potrafiący
znaleźć gorzką pointę, czy to dla cudzej głupoty i podłości, czy dla własnych,
często filozoficznie spiętrzonych, poetyckich rozważań.
Wspomniane
wizualizacje stanowią tło i komentarz nawiązujący do kolejnych utworów. Są to
między innymi obraz Edwarda Muncha „Krzyk”, „Rozstrzelanie” Andrzeja
Wróblewskiego, czy „Alegoria Malarstwa” Jana Vermeera. Przywołane w kontekście
tych obrazów utwory, noszą te same, co płótna tytuły i stanowią ich poetycką
interpretację. Kostiumy Joli Łobacz
kolorem, charakterem, czy wprost — nadrukiem także nawiązują do obrazów,
tworząc wraz ze śpiewem i wizualizacjami sugestywną całość. Rewelacyjna, jak
zawsze, była orkiestra pod wodzą Jacka Skowrońskiego.
Poezji
Kaczmarskiego nie sposób interpretować bez kontekstu polityczno – społecznego.
Jakże niektóre teksty były aktualne, jak prawdziwe i… przerażające.
Gosiu,
musisz iść, musisz to przeżyć. Spektakl ma ogromną siłę rażenia – bo to siła
kobiet!
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz