Strony

niedziela, 29 kwietnia 2018

„Footloose” - młodość, taniec, energia!

Kasia: Kiedy spotkałyśmy się przed teatrem stwierdziłaś, że chyba powinnyśmy być ubrane w trampki i kraciasto – jeansowe koszule. Bo taki jest właśnie „Footloose” – tutaj rządzi luz, młodzieńcza energia i wiara w siłę tańca.

Małgosia: Obserwując akcję promocyjną Muzycznego, można się domyślać, że taki wybór byłby przez teatr zaaprobowany. „Footloose” to historia wszystkim dobrze znana, dzięki ekranizacji. Oto Ren McCormac musi zamieszkać w Bemont, w którym od lat obowiązuje zakaz tańca, wprowadzony po wypadku, w którym zginęli młodzi ludzie, w tym syn pastora. Sytuację doskonale obrazuje brawurowo wykonana piosenka „Widzą cię, śledzą cię” („Somebody's Eyes”). Młodzież na każdym kroku jest kontrolowana albo przynajmniej tak się wydaje.



Kasia: Pastor – Wielebny Shaw Moore – w swoich patetycznych kazaniach nawiązuje do pobożności, spokoju. Maciej Ogórkiewicz (na pewno wybiorę się też na wersję z Radosławem Elisem) sprawdza się w tej roli idealnie. Emanuje spokojem, tłumacząc, że taniec to grzech, to powód również jego rodzinnej tragedii. Tak naprawdę bardzo cierpi…

Małgosia: Wzruszająca w roli stojącej początkowo w cieniu, lecz później próbującej pokazać mężowi, że takim zachowaniem może stracić, oprócz nieżyjącego już syna, swoją jedyną córkę Ariel, jest żona pastora Vi Moore (naturalna i ciepła Anita Urban). W ogóle kobiety w Bomont są bohaterem zbiorowym, podporządkowanym mężczyznom, ale powoli dochodzącym do głosu.



Kasia: Para główna: Ren i Ariel to Maciej Zaruski i Ewa Kłosowicz. Młodzi ludzie próbujący wyrwać się ze sztywnych zasad miasteczka. Córka pastora spotyka się z chłopakiem mającym problemy z prawem, wymyka się ojcu, marzy, by wsiąść w pociąg jadący jak najdalej…. Kłosowicz gra naturalnie, zachwyca jej głos. Zaruski wizualnie na pewno pasuje do roli Rena, wybaczymy mu więc kilka fałszów i niedociągnięć muzycznych.



Małgosia: Jeśli porównamy te obie role, to więcej ma tu do pokazania Kłosowicz, jej Ariel jest dojrzała i zróżnicowana. Wychodzi na plan pierwszy. Zaruski zagrał Rena „szczeniackiego”, jego rola jest oparta na żartach i gafach, jakie chłopak popełnia w nowym środowisku. Na pewno był to zabieg zamierzony jako element komiczny. Mnie brakuje w Renie, chłopaku z Chicago, jakieś aury tajemniczości, magnesu wielkiego świata. Wszystkie te sceny Rena na wesoło wypadają gorzej, ale w  pamięci pozostaje wykonanie piosenki „To jest prawie raj” („Almost Paradise”). Piękny głos Kłosowicz i niezwykła sceneria „12 metrów nad rzeką”, jakby „w połowie drogi do nieba” to bardzo liryczny, najbardziej spokojny i piękny fragment spektaklu.

Kasia: Cała obsada sprawdza się rewelacyjnie. Praktykowane od jakiegoś czasu przez Teatr Muzyczny ogólnopolskie castingi, wyłaniają osoby idealnie pasujące do danej roli. Na pewno zapamiętam Katarzynę Tapek, w roli Wendy Jo i Dagmarę Rybak w roli Rusty.

Małgosia: Tło dla głównych bohaterów przestaje być tłem, bo wyłaniają się z niego bardzo ciekawe głosy i kreacje. Brawo dziewczyny! Podobał mi się Wojciech Daniel jako nieśmiały Willard Hewitt. Jego wykonanie utworu „Moja mama wie” („Mama Says”) jest profesjonalne i jednocześnie bardzo zabawne. Szkoda, że reżyser nie pokusił się o scenę nauki tańca. Wymieniam wszystkich aktorów: Krzysztofa Suszka (Chuck), Magdalenę Scześniewską (Ethel), Joannę Rybkę (Urleen), Łukasza Kocura (Travis), Grzegorza Maślankę (Bickle), Agnieszkę Wawrzyniak (Lulu Warnicker), Jarosława Patyckiego (Wes), Seweryna Wieczorka (trener Roger), Przemysława Łukaszewicza (kowboj Bob, policjant ), Arnolda Pujszę (dyrektor Clark), Joannę Horodko (Eleonora Dunbar), bo wszyscy się zgrali w jedną małomiasteczkową społeczność, dobrze wywiązując się z ról.




Kasia: Filmowy „Footloose” w reżyserii Herberta Rossa z 1984 wykreował wiele hitów. Cały zespół Teatru Muzycznego poradził sobie z nimi doskonale. Tytułowy „Footloose” otwierał i zamykał przedstawienie. „Chcę bohatera” („Holding Out for a Hero”) pozostaje w pamięci dzięki choreografii i umownemu wyobrażeniu mężczyzny jak supermena.


Małgosia: Kowbojski taniec w piosence „Wciąż tańczę i tańca nie mam dość”, Rusty śpiewająca „Niech żyje chłopak mój” („Let's Hear It for the Boy”). Właściwie każda piosenka ma w sobie „to coś”. Z pewnością to również zasługa poprowadzonej przez Jakuba Kraszewskiego orkiestry.

Małgosia: Bardzo ciekawe i zatrzymujące uwagę pomysły inscenizacyjne, szybka zmiana scenografii  to atuty tego przedstawienia. Niełatwo jest dokonać zmian akcji w około 6 miejscach. W Muzycznym się udało, pomimo małej sceny (życzymy dużej na miarę talentu!). Zagrały żaluzje i szafki szkolne.


Kasia: Wielkie brawa dla całego zespołu – wszystkich tancerzy, chórowi. Nasz wzrok znów przyciągał Jakub Grzelak, któremu życzymy wymarzonej roli. Reżyser Jerzy Jan Połoński zadbał o każdy najmniejszy szczegół, choreografia Eweliny Adamskiej – Porczyk idealnie oddała klimat musicalu, wisienką na torcie były kostiumy zaprojektowane przez Mariusza Napierałę.

Małgosia: „Footloose” kończy się oczywiście happy endem. Zakaz zniesiony, w finałowej scenie taniec jednoczy dwa pokolenia. Okazuje się, że rozwiązaniem wszelkich problemów jest... rozmowa. Rozmowa żony z mężem (pastor i pastorowa), rodziców z dziećmi (Ren z Ethel McCormack, Ariel z Wielebnym Shaw Moore), zakochanej w sobie młodzieży (Ariel z Renem, Rusty z Willardem). To przedstawienie dla każdego, pokazujące, że można się dogadać, ale każdy z nas potrzebuje własnej przestrzeni i możliwości decydowania o swoim życiu. Zaufanie to podstawa! „Nie obchodzi mnie co powie świat, wygram albo nie. Lecz wybór mam”.

Kasia: Mój zachwyt Teatrem Muzycznym nieustannie trwa.

Małgosia: Mało mi tych piosenek… Obejrzę sobie „Footloose” z 1984.


2 komentarze: