Czytałam
na bieżąco w internecie w latach 2004-2006, teraz wróciłam jako czytelniczka
pierwszego tomu, od pomysłu poprzez pierwsze lata wpisów. W ten sposób tempo
życia i pracy Krystyny Jandy zwiększyło się wielokrotnie, bowiem w ciągu
jednego popołudnia przegalopowałam z nią razem przez premierę teatralną,
dokumentację do przedstawienia telewizyjnego, wyjazd rodzinny i wyjazdy objazdowe ze spektaklami.
Tak
może żyć tylko Janda, pomyślałam, ewenement zdrowotny, witalny, energetyczny,
kreatywny na skalę światową. Ale nawet jak pędzi, zmotywowana umowami,
przedsięwzięciami, ma obserwujące oko na dorastających synów, młodziutką Marię,
początkującą aktorkę i oddech całego domu. Śledziłam jej zmagania z pracą i
życiem z niesłabnącym podziwem co do regeneracji. Obraz człowieka jaki wyłania
się z tych dzienników jest pełny. Aktorka szukająca dla siebie ról i
spełniająca się w kolejnych produkcjach, reżyserka pomysłowa i czuła dla swych
aktorów, kobieta przeglądająca się w oczach swego mężczyzny, matka z
zainteresowaniem obserwująca swoje dzieci. Każdy z tych aspektów przeplata się
z innymi, dostarczając czytelnikowi informacji, uśmiechu, refleksji. Zwłaszcza
takiemu czytelnikowi, który jest widzem teatralnym, widział Jandę na scenie,
potrafi skonfrontować opisywane przygotowania z efektem końcowym.
Czytając
dzienniki 2000-2002 nie można się uchronić od takiej myśli: co ja wtedy, gdzie
byłam, co było wtedy dla mnie najważniejsze. I można znaleźć punkty styczne. W
czasie tych czterech przedstawień w Poznaniu (2000), podczas których Janda (tak relacjonuje) niekorzystnie czuła się
na scenie Teatru Wielkiego, byłam na prawym balkonie i obejrzałam „Shirley Valentine”, telewizyjną „Zazdrość” miałam na VHS-ie.
Pomijając
wartość archiwalną tych dzienników, ilości informacji, spostrzeżeń, trzeba
wspomnieć o ich walorach pisarskich, autokrytycznego stosunku autorki do samej
siebie, językowej swobodzie, poszukiwaniu puenty, drobnej refleksji. Bo Janda od zawsze była osobą piszącą… To się
czuje. Ciekawe życie, ale i umiejętność
rozpisania z drobiazgu filozofii, małej etiudy, felietonu. To lubię.
Poloniści
zwykli mówić o tej współczesnej manii pisania. Wszyscy piszą. Kucharze o
gotowaniu, stylistki o ubieraniu, gwiazdy o byciu na czerwonym dywanie,
sportowcy o sporcie. Wychodzi z tego miałka papka, poprawiona stylem redaktora
z wydawnictwa, o niczym właściwie.
Ale
Janda ma dyspensę. Jej pisanie jest jakieś, osobowość w każdym zdaniu. I chyba jest jej tak samo potrzebne do życia
jak aktorstwo.
Małgosia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz