Małgosia:
Stało się, obejrzałam „Zimną wojnę” Pawła Pawlikowskiego…
Kasia:
Jestem ciekawa Twojej opinii, bo czekam od kilku tygodni z mieszanymi uczuciami
na Twoją reakcję…
Małgosia:
Film Pawlikowskiego to historia osobista dedykowana przez reżysera rodzicom.
Bohaterowie mają ich imiona. To opowieść o nieszczęśliwej miłości Zuli i
Wiktora związanych z zespołem pieśni i tańca „Mazurek”.
Kasia:
Odniesienie do „Mazowsza” jest bardzo oczywiste, ale my głownie pamiętamy
„Mazowsze” jako wizytówkę Polski Ludowej, towar eksportowy, rewię kolorów,
kostiumów, energii i uśmiechu na rumianych twarzach.
Małgosia:
Tymczasem w filmie widzimy początki zespołu, zbieranie materiału po odległych
częściach Polski, szukanie zdolnych śpiewaków i tancerzy, szycie kostiumów.
Czarno - białe zdjęcia budują tu atmosferę morderczej pracy w celu osiągnięcia
poziomu, szaro - błotny pejzaż jest pesymistyczny.
Kasia:
„Mazurek” nie jest wolny od wpływu socrealizmu, ma służyć idei i cieszyć się z
możliwości wyjazdu do Berlina czy Jugosławii. Nie wszyscy się na to zgadzają.
Małgosia:
Na tle tej szarej polskiej rzeczywistości rodzi się fascynacja (wydaje mi się,
że nie miłość) pomiędzy Zulą a Wiktorem, potem ich wzajemne uzależnienie, próby
wspólnego życia. Po raz kolejny dowiadujemy się, że posiadanie wszystkiego nie
wystarcza, by być szczęśliwym.
Kasia:
Wątek paryski przedstawia osłabienie więzi bohaterów. Kochający się na polskiej
łące Zula i Wiktor, nie mogą się zrozumieć na poddaszu paryskiego mieszkania.
Mając otwarte drzwi do wygodnego życia, być może do kariery, rezygnują (każde
na swój sposób) z tego dobrodziejstwa.
Małgosia:
Stąd tytułowa zimna wojna, kryzysy i stany chwilowego rozejmu. Bohaterowie
najbardziej się kochają, kiedy są od siebie oddaleni, kiedy tęsknią, kiedy
pragną.
Kasia:
Mamy 3 nominacje do Oskara ….
Małgosia:
Zasłużona nominacja za zdjęcia dla Łukasza Żala, który konsekwentnie tak jak w
„Idzie”, w porozumieniu z reżyserem, korzysta z czarno - białego obrazu. Powstały sceny i kadry niepowtarzalne.
Opuszczony kościółek, Zula - śpiewająca topielica w rzece, paryski bar. Pewne
obrazy są umieszczone w filmie jak dzieła w światowym muzeum, nie rozwijają
akcji, są estetycznym i nastrojowym dokumentem.
Kasia:
Myślę o kreacjach aktorskich. Rozchwiana Zula, męski, powściągliwy Wiktor. Nie
czułam jednak chemii między nimi. Czegoś mi zabrakło.
Małgosia:
Zastanawiam się nad fenomenem Joanny Kulig, jest tak samo europejska jak polska
w środkach wyrazu. Ma pewną powściągliwość aktorek Kieślowskiego Binoche,
Jacob, Delpy jak i agresywność artystki, która będąc ze środkowej Europy, chce
zrównać się z wielkimi.
Kasia: Bardzo cenię sobie Tomasza Kota, zachwycił
mnie już jako Ryszard Riedel w „Skazanaym na bluesa”. Tu był męski, opanowany,
tajemniczy, widz nie dowiaduje się zbyt wiele o jego przeszłości.
Małgosia:
Dla mnie najbardziej dominującym i czystym elementem filmu jest muzyka. Tworzy
narrację epoki, ale i oddaje emocje bohaterów. I tu Kulig potwierdza swoją
wielkość. Bo scenariusz Pawlikowskiego i Głowackiego dla Kulig - aktorki
śpiewającej jest idealny. Jedna piosenka „dwa serduszka, cztery oczy” w
jazzowym aranżu wystarcza za całą gamę aktorskich środków wyrazu.
Kasia:
Z wieloma osobami dyskutowałam już na temat zakończenia. Dla mnie –
niepotrzebne, naciągnięte, dla innych jedyne możliwe rozwiązanie, by para była
razem. I jeszcze jeden mały minus – za mało naszej ulubionej Kuleszy. Jej wątek
został tak szybko urwany.
Małgosia:
Trzymamy kciuki za Pawlikowskiego i wszystkich twórców tego filmu, bo to jest
de facto trzymanie kciuków za całą polską kinematografię, wspaniałych polskich
aktorów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz