Strony

środa, 1 listopada 2023

„Znachor” - Lepsze jest wrogiem dobrego.

 

Zobaczyłam nowego „Znachora” i napiszę tak: jestem w stanie wytrzymać powtórki „Znachora” Hoffmana zawsze i wszędzie, a trzeba przyznać, że było ich w TV zawsze wiele, ale nie  poczuję tego samego sentymentu do wersji Netflixa.

Niby widzimy tu bogatszą wersję opowieści, rozbudowany wątek chirurga i męża Wilczura, rozbudowany wątek Marysi, która planuje studia, obserwujemy czarny charakter - Dobranieckiego, jest coś dla wielbicieli zmysłowości - sceny seksu i natury - panoramy polskiej wsi, jest bogata jak na Netflixa scenografia i kostiumy, ale…

Jakoś w pewnym momencie brakuje  tego, co było traktowane dotąd jako szmirowate… Pozbawiono widza rodziny Prokopa i rzekomego fatum na jego rodzinie, ściętych róż z ogrodu Czyńskich, rzuconych pod nogi Marysi, siwej grzywki młodego hrabiego po powrocie ze Szwajcarii, w końcu sceny w sądzie wymyślonej przez Hoffmana:  „Szanowni Państwo, Wysoki Sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur”.

Historia jest solidnie zagrana, L. Lichota (Wilczur) i A. Szymańczyk (Zocha) stworzyli dobrą parę aktorską. Rola Zochy, młynarzowej jest jedynym, z nowych wątków, udanym pomysłem, choć nie wiadomo czy realnym i wiarygodnym. Szkoda nam B. Dykiel i jej rubasznej Soni.


Jerzy Bińczycki jest jednak dla mnie niedościgniony.

Najbardziej brakowało mi muzyki Piotra Marczewskiego ze „Znachora” 1981, tak samo niepokojącej, co ilustracyjnej. Melodia pozytywki przewijała się przez cały film - nadawała klimat retro tej historii i budowała napięcie w chwilach nawrotów pamięci bohatera.

Doceniam wysiłek Netflixa, historia Dołęgi - Mostowicza genialna, trudno się nie skusić, ale…

Doceniam próbę, ale konkurencja z Hoffmanem jest zawsze bardzo trudna…




 

Małgosia


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz