Bardzo lubię, gdy teatr zaskakuje, gdy uczestniczę w spektaklu, który wywołuje całą paletę emocji. Lubię nawet, gdy jako widz czuje niepokój, a podany temat nie jest lekką rozrywką.
Takie
są właśnie „Taśmy rodzinne” w reżyserii Piotra Pacześniaka w Teatrze Polskim. Punktem
wyjścia do powstania spektaklu była książka Macieja Marcisza. Pacześniak zaczerpnął
z niej postacie oraz toczące się między nimi konflikty, ale ostateczny kształt
inscenizacji powstał przede wszystkim na podstawie improwizacji aktorskich,
które odbywały się na próbach. Zarówno powieść, jak i spektakl są tworzone
przez osoby urodzone bądź wychowane w latach 90. Autorzy, bazując na własnych
doświadczeniach, przyglądają się krytycznie rodzinom, które skorzystały
ekonomicznie na transformacji ustrojowej 1989 roku, nie szczędząc przy tym
przedstawicieli żadnego pokolenia.
Scenograficzną
przebudowę Malarni przygotował Łukasz Mleczak, który odpowiadał także za
kostiumy. Taśmom rodzinnym towarzyszyła muzyka skomponowana przez Kubę Karasia,
artystę znanego ze współpracy z Piotrem Roguckim (swoją drogą uwielbiam utwór „Kilka
westchnień”) i jako połowa duetu The Dumplings, reżyserią świateł zajęła się z
kolei Monika Stolarska, zaś autorami nagrań wideo są Stanisław Zieliński i
Natan Berkowicz.
Zaskakująca
może być już sama koncepcja spektaklu. Po wejściu do Malarnii właściwie uczestniczymy
w wernisażu młodego artysty Marcina Małysa. Oprowadza nas kuratorka, częstujemy
się winem, oglądamy instalacje młodego artysty. Nie zabrakło też przemówień.
Wystawę komentarzem opatrzyła kuratorka, sam artysta, a później jego matka i
ojciec. Powoli widz zaczyna rozumieć, jak zawiłe relacje łączą członków tej
rodziny…
Radość
i chęć pokazania się od jak najlepszej strony, a także przyjęcie postawy
obytych w wielkim świecie ludzi sukcesu, zaczynają ustępować prawdzie. Kiedy
zaprezentowana zostaje najnowsza praca Marcina Małysa, w której opowieść o
traumie dzieciństwa związanej z przemocą ze strony ojca kontrastuje z
archiwalnym, prywatnym filmem nagranym podczas dwunastych urodzin artysty,
wszystkie skrywane pretensje wybuchają. Wybuchy te mają swoje rosnące
natężenie, które w pewnym momencie przyjmuje spektakularną formę.
Widz zostaje wciągnięty w sam środek rodzinnych tajemnic, niedopowiedzeń, traum. To moment, kiedy Alona Szostak (Alicja Małys – matka) i Michał Kaleta (Jan Małys – ojciec) udowadniają swój aktorski talent. Czujemy do nich niechęć, ale zaczynamy też… współczuć.
Temat
przemocy domowej został potraktowany bardzo poważnie, do tego stopnia, że w
pewnym momencie kuratorka Hela Lange (świetna rola Moniki Roszko) rozdała
widowni ulotki z telefonami interwencyjnymi i alarmowymi. Ale…Zaczynamy patrzeć
jakoś inaczej na każdego z bohaterów. Dostrzegamy szczegóły, których wcześniej
nie widzieliśmy. Rodzą się kolejne pytania, niektóre bardzo niewygodne. Dlaczego
tak bardzo główny bohater pragnie sukcesu nawet kosztem innych? Czy sztuka to
dla niego rzeczywiście rodzaj wyzwolenia czy raczej okazja by zabłysnąć? Czy na
pewno chodzi o prawdę czy raczej o czysty finansowy zysk? Współczujemy Marcinowi,
kiedy staje się zagubionym, małym chłopcem szukającym ukojenia w ramionach
mamy. Ale możemy też czuć konsternację, gdy wielokrotnie, zupełnie jawnie,
przyznaje, że chce osiągnąć sukces, w czym wtóruje mu jego były partner Łukasz
(Alan Al - Murtatha).
Drugim
tematem, który niewątpliwie może być źródłem rodzinnych frustracji są
oczywiście pieniądze. Siostra głównego bohatera Magda (Aleksandra Samelczak) próbowała
odciągnąć ojca od nieudanej inwestycji. W jednaj chwili rodzina traci cały
majątek. Nie mają już domu, samochodów, środków, którymi ojciec próbował usprawiedliwiać
swoją agresję…
Spektakl
nie ma mocnego jednoznacznego zakończenia. Widz zostaje z chaosem myśli, niejednoznaczną
oceną bohaterów, złością na przemoc, brak komunikacji czy pogoń za pieniędzmi. Wie,
że w spektaklu nic nie było oczywiste. Bo nawet przechadzający się królik
odziany w uprząż kojarzoną z seksualnymi praktykami okazuje się jedynym, który
szczerze przytula Marcina Małysa.
Czy
na pewno to, co dzieje się w rodzinie powinno tam zostać? Na pewno NIGDY nie
powinno być zgody na przemoc. Żadną. Bo okazuje się, że z roli ofiary łatwo
wejść w rolę oprawcy…
„Taśmy
rodzinne” to odważna sztuka dotykająca tematu uniwersalnego — rodziny,
jednocześnie zrywająca z konwenansami; z podziałem scena - widownia czy
aktor - widz.
Polecam!
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz