Mam mieszane uczucia. Wstrzymywałam się z oceną serialu, czekając na jego rozwój. Zamierzeniem scenarzysty, reżysera, bo oni odpowiadają za całokształt, było powiedzieć prawdę do bólu o Osieckiej – takie mam odczucie po obejrzeniu połowy serialu.
Tak,
wiem, legenda Agnieszki Osieckiej jest wśród Polaków żywa i oni nie chcą
rozstawać się ze swoimi legendami. Ale tu dostają w trakcie godzinnych odcinków
naprawdę gorzką pigułkę.
Osiecka
w serialu pokazana jest jako egoistka, zimna (pomimo wielu romansów),
nieszczęśliwa kobieta, często przekraczająca wiele granic. Jej małe szczęśliwe
chwile są nieliczne i kilkusekundowe.
Czuję, że to nie jest pełny i sprawiedliwy jej
obraz. Całą prawdę o jej życiu prywatnym można było zrównoważyć wniknięciem w
proces twórczy, dotarciem do fenomenu piosenek - zabawek, piosenek - hymnów,
zapamiętywalnych szlagwortów. A widzimy tylko moment, kiedy Osiecka obserwuje
wykonanie swoich piosenek w STS-ie, relację z festiwalu w telewizji albo
anegdotyczną schadzkę przy pisaniu
„Małgośki”. Chociaż mam awersję do tej polskiej duszy pielęgnującej legendy i
mity narodowe, to tutaj chciałabym powiedzieć: STOP, ZA DALEKO. Zbyt wiele tego
kieliszka w rękach, papierosa, obojętności wobec dziecka.
Czy
można inaczej? Można prawdziwie, ale z większym szacunkiem dla Osieckiej? Tak i
niepotrzebny był ten serial. Prawdziwym hołdem dla twórczości Osieckiej,
niepozbawionym ironii wobec poetessy, jest koncert Magdy Umer „Zielono mi”, a
spowiedzią z życia „Rozmowy o zmierzchu i świcie” (Magda Umer). I dla mnie,
mimo wszystko, taka Osiecka pozostanie, trochę nostalgiczna, trochę wariatka.
Może
przyjdzie jeszcze moment, że napiszę coś o aktorkach, teraz nie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz