100 - lecie Teatru Nowego. Tekst Szekspira. Mający opinię prowokatora i skandalisty reżyser Jan Klata. Czołowi aktorzy Nowego. To składowe „Snu nocy letniej”.
Już po
przedpremierowych pokazach w czerwcu spektakl wywoływał skrajane emocje –
budził zachwyt lub ogromne niezadowolenie. Wszystko dlatego, że niektórzy
spodziewali się baśniowej lekkiej sztuki, natomiast Klata zaserwował m. in.
sceny zbiorowego „badania per rectum”, oddawanie moczu na śpiącą kochankę (jako dowód wzgardy dla niej) i zabawy oślim przyrodzeniem.
Odpowiadając
na pojawiające się już na starcie w przestrzeni publicznej zarzuty, Piotr
Kruszczyński (dyrektor Nowego) polecał lekturę książki prof. Jerzego Limona
„Szekspir bez cenzury”, gdzie, według niego, znaleźć można prawdziwy obraz
teatru elżbietańskiego, do którego wiernie nawiązuje Jan Klata. Zgadzam się na
pewno z tym, że Teatr Szekspira był w istocie pełen zmysłowości, w tym także
bardzo śmiałych skojarzeń erotycznych. To nie wymysł reżysera, lecz wierność
intencjom autora. Jednych będzie więc to oburzać, inni uznają to za reżyserską
wizję wpisującą się w sztukę, która ma przede wszystkim prowokować.
Reżyser
pokazał ateński las, w którym roi się od polskich przywar, uprzedzeń: wyśmiał
przesadną poprawność, pokazał mężczyzn szukających miejsca w świecie należącym
dziś do kobiet, wypunktował powierzchowność relacji, instagramowy sposób
prezentacji siebie, groteskowość relacji intymnych, służbowych.
Dramat
zainscenizowany został w sposób charakterystyczny dla Klaty: w estetyce
mrocznego disco, w której imponujące, budowane na scenie obrazy łączą się z
eksplozywnymi projekcjami i muzyką pop. Sugestywna scenografia Justyny
Łagowskiej, w której ściany wyklejone są napisami inspirowanymi wyrażającymi
kobiecy gniew hasłami towarzyszącymi ruchowi #metoo, zapowiada, co zobaczymy na
scenie: ten „Sen nocy letniej” nie jest błahą opowiastką o miłości i niewinnych
duszkach, a historią okrutnych nadużyć i legitymizowanej przez patriarchalny
porządek przemocy wobec kobiet. Sugeruje to już pierwsza po prologu scena, w
której ubrani w garnitury reprezentanci starszego pokolenia bohaterów dramatu –
ateński książę Tezeusz (Ildefons Stachowiak) oraz Egeusz (Waldemar Szczepaniak),
ojciec Hermii (Marta Herman) – dosłownie trzymają na smyczy półnagich i
upokorzonych młodych: Hermię, Helenę (Julia Rybakowska), Lizandra (Andrzej
Niemyt) i Demetriusza (Adam Machalica), sprawując nad nimi fizyczną władzę i
decydując o ich przyszłych losach. Chwilę później rzekomo zakochany Lizander
okrutnie gwałci Hermię, by następnie porzucić ją dla kolejnej swojej ofiary –
dzięki charakteryzacji niemal nieodróżnialnej od poprzedniej,
zdezindywidualizowanej i wymiennej – Heleny. Co ciekawe bohater nie ponosi za
gwałt żadnej kary, życie toczy się dalej, jak w przeważającej liczbie spraw o
gwałt współcześnie.
Ważnym
wątkiem jest metateatralny prolog, wykorzystujący włączony w dramat Szekspira
motyw amatorskiej trupy teatralnej ateńskich rzemieślników przygotowujących
spektakl o Piramie i Tyzbe. Ateńscy amatorzy noszą autentyczne imiona grających
ich aktorów Teatru Nowego (Janusz Andrzejewski, Łukasz Chrzuszcz, Michał
Kocurek, Dariusz Pieróg, Dawid Ptak, Jan Romanowski), którzy – ubrani w
piżamowe kombinezony – przypominają zwierzęta z kreskówek. Ich rozmowy na temat
procesu powstawania spektaklu są parodią nowych modeli pracy: włączających,
demokratyzujących i upodmiotawiających wszystkie osoby uczestniczące w danym
projekcie. Zgodnie z duchem tekstu Szekspira efekt pracy czeladników prowadzi
do powstania słabego artystycznie spektaklu. Jedno jest pewne – to właśnie ten
wątek wywoływał salwy śmiechu, jednocześnie wbijając widzowi szpilkę.
Warto
przyjrzeć się też postaci Puka rozbitego na kilka postaci granych przez Michała
Grudzińskiego, Łukasza Schmidta i Bartosza Włodarczyka. Przedstawiony jako
postać diaboliczna, z bladą i groźną twarzą Jokera. Działają oni w służbie
innej, bardziej wpływowej grupy: świty Tytanii (Antonina Choroszy), będącej
raczej wiedźmą niż wróżką i Oberona (Ildefons Stachowiak). To bohaterowie,
którzy dla własnej rozrywki mieszają ludziom w głowach i oddają się ich kosztem
perwersyjnym praktykom seksualnym. Dwór posłusznych im duszków (Karolina Głąb –
Groszek, Małgorzata Łodej - Stachowaiak - Gorczyczka, Olga Lisiecka - Pyłek
oraz Weronika Asińska – Pajęczynka) przypomina przerysowane, przedstawione jako
demoniczne środowisko queerowe: androgyniczne postaci, ubrane w
skórzano - lateksowe stroje jak z sex shopu, z poszarzałymi twarzami snują się po
scenie niczym zombie, jakby w transie (a czasem – w spazmatycznym tańcu)
poszukując kolejnych erotycznych zabawek. Z pewnością to sceny, które nie
wszystkim się podobały. A na pewno wywołały kontrowersje. Jak sceny z osłem z
ogromnym przyrodzeniem (wiszącym nad sceną, czy odgrywanym przez Pieróga).
Spektakl
kończy monolog Puka - wygłaszany z towarzyszeniem niepokojących dźwięków na tle
projekcji przedstawiającej ogień - nie rozładowuje napięcia. Chociaż zapewnia,
że całe zło, które wydarzyło się na scenie, można uznać za sen, nie jest
przekonujący. Wyproszone oklaski, do których namawia się w nieskończoność,
budząc coraz większą grozę. Miłość nie wygrywa. A prawda? Chyba też nie.
„Sen nocy letniej” nazwałabym spektaklem,
który tekst Szekspira wykorzystuje do stworzenia zupełnie czegoś nowego. To
spektakl, którego jednak się spodziewałam, wiedząc, kto go reżyseruje.
Zawsze
powtarzam moim uczniom, że mogą krytykować i nienawidzić każdą książkę, ale
tylko pod warunkiem jej przeczytania.. Tak samo jest z teatrem – możesz
skrytykować spektakl Teatru Nowego tylko wtedy, jeśli go obejrzałeś. Bez
uprzedzeń, polityki, stereotypów. Tyle i … aż tyle.
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz