Ferie
to doskonały czas na kontakt ze sztuką. Kilka dni temu miałam ogromną
przyjemność zobaczyć wystawę „Silence and Dynamism” Davida Lyncha w Centrum
Sztuki Współczesnej w Toruniu.
Ekspozycja to zbiór akwareli, fotografii, filmów krótkometrażowych, klipów, litografii, obrazów olejnych, utworów muzycznych - czterystu prac prezentujących przekrojowo dorobek artystyczny od najwcześniejszych poszukiwań rysunkowych z lat 50., malarsko-filmowych z lat 60. do prac najnowszych z 2017 roku.
Ekspozycja to zbiór akwareli, fotografii, filmów krótkometrażowych, klipów, litografii, obrazów olejnych, utworów muzycznych - czterystu prac prezentujących przekrojowo dorobek artystyczny od najwcześniejszych poszukiwań rysunkowych z lat 50., malarsko-filmowych z lat 60. do prac najnowszych z 2017 roku.
Do
tej pory David Lynch znany był mi przede wszystkim jako reżyser legendarnego
serialu „Miasteczko Twin Peaks”, filmów „Blue Velvet”, „Zagubiona autostrada”
czy „Dzikość serca”. Sam jednak w wielu wywiadach podkreślał, że zanim zaczął
tworzyć filmy, był przede wszystkim malarzem, rysownikiem, grafikiem,
fotografem, kompozytorem i wykonawcą muzyki. Całość wywarła na mnie ogromne
wrażenie. „Silence and Dynamism” to największa dotąd prezentacja twórczości
artysty.
Ponad
czterysta prac zajmuje całe piętro w toruńskim CSW. Znalazły się wśród nich
litografie, obrazy olejne, rysunki, szkice i fotografie, które Lynch tworzył od
lat 50. po współczesność. Uzupełnieniem są projekcje mało znanych animacji,
filmów eksperymentalnych, reklam i wideoklipów, które reżyser realizował w
latach 90. m.in. dla producentów perfum i domów mody, takich jak Dior czy Karl
Lagerfeld, a także pełen katalog jego utworów muzycznych. Brakuje jedynie
filmów, ale materialnym śladem filmowej rzeczywistości są charakterystyczne
czerwone kotary dzielące poszczególne sale i fragmenty podłogi pokrytej
czarnymi zygzakami – echo „czerwonego pokoju” z „Twin Peaks”.
Prace
oddziałują oniryzmem i obrazami z pogranicza groteski i thrillera, wciągają w
swój świat. Najsilniej chyba asamblaże – wielkie obrazy wykonane mieszaną
techniką, z wmontowanymi przedmiotami, żarówkami, drutami, zamknięte za szybami
i podświetlone od środka, jakby to były wielkie telewizyjne ekrany. Lynch
stosuje w nich podobną oniryczną narrację jak w filmach, dzieli obraz na kadry,
wprowadza napisy, podpisuje nawet pojedyncze przedmioty, jak plamę krwi czy
zużytą gumę do żucia.
To
całe scenariusze, opowiedziane bez kamery, za pomocą grubej warstwy farby i
znalezionych obiektów. Ich tematem jest lęk czający się w domach amerykańskiej
klasy średniej, w salonach, sypialniach i szopach. Sceny zbrodni, wykrzywione
grymasem strachu twarze, wycelowane rewolwery, ciała rozrywane pociskami –
wszystko przerysowane, groteskowe, na granicy autoparodii.
Obok
monumentalnych asamblaży wrażenie zrobiły na mnie miniaturowe szkice na
kartonowych opakowania od zapałek, rysowane jakby od niechcenia, przy barze czy
restauracyjnym stoliku, ale zawierające wszystkie cechy klimatu Lyncha: mroczne
pejzaże pełne dziwnych postaci, prowadzące donikąd drogi, ciemne podniebne
przestrzenie.
Warto
dodać, że pomysłodawcą i kuratorem wystawy jest Marek Żydowicz, twórca i
dyrektor Camerimage – jednego z największych na świecie festiwali autorów zdjęć
filmowych.
Spotkanie z Lynchem było dla mnie podróżą w świat traumy, ludzkiej psychiki, „dziwności”.
Chyba w końcu obejrzę też więcej jego filmów.
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz