Przyszedł czas zrecenzować „Balsam dla duszy nauczyciela”, który otrzymałam na koniec roku szkolnego od uczniów i rodziców w podziękowaniu za lata nauki. To zbiór krótkich opowiadań, które przywracają sens pracy każdemu pedagogowi.
Może tym nauczycielom, którzy pracują w
renomowanych szkołach, mają wyselekcjonowane dzieci i młodzież, co roku
olimpijczyka, nie jest potrzebne takie
pocieszenie. Ale nauczyciel cieszy się drobnymi sukcesami. Udaną lekcją,
zaskakującym postępem ucznia, uzdrowieniem konfliktu. No właśnie, czy to są
drobne sukcesy… Często oparte na umiejętnościach miękkich nauczyciela, na
obserwacji zespołu, diagnozie, komunikacji, dają więcej satysfakcji niż wysoki
wynik klasy na egzaminie czy tytuł laureata konkursu.
Jack Canfield jest założycielem serii „Balsam dla
duszy”, absolwentem Harvardu o wykształceniu psychologicznym. Na całym świecie
jego seria sprzedała się w ponad 123 milionach egzemplarzy, a on sam mówi o
stworzeniu osobnego gatunku.
„Balsam dla duszy nauczyciela” to zbiór opowiadań
o szkolnych przypadkach i sposobach na ich rozwiazywanie. Czasami są to
historie kończące się sukcesem, czasami
szara rzeczywistość wygrywa. Ale nigdy nie opuszcza nas – nauczycieli - poczucie, że mamy wpływ na osobowości młodych
ludzi, że walczymy o ich dusze. Mamy sami takie sytuacje w głowie z własnych
doświadczeń i często je sobie opowiadamy.
Przyłączę się do grona narratorów i opowiem taką
jedną historię ze swego pedagogicznego doświadczenia. Opowieść dotyczy typowego,
nieokiełznanego, zbuntowanego nastolatka, który, będąc na granicy prawa, trafił
do mojej klasy. Nikt do niego nie mógł dotrzeć, nikt nie mógł go przekonać, że
warto jest kończyć szkołę. Bardzo trudno jest takiego ucznia do siebie
przekonać i siebie przekonać do niego. Trochę to trwało, aż w końcu nadszedł
dzień, kiedy przekonałam się, że w tej rogatej duszy jest pierwiastek dobra.
Wybieraliśmy się klasą do teatru na jedno z
przedstawień objazdowych dla młodzieży gimnazjalnej i ten niechciany, „niedobry”
wykupił bilet, założył białą koszulę i stawił się na zbiórce.
Był dziwnie zestresowany sytuacją, choć na co
dzień nie było pewniejszego siebie. W sali zajęliśmy miejsca i obserwowaliśmy,
jak grupy z innych szkół zasiadają na
swoich. Byli wśród nich tacy, którzy zachowywali się brzydko, głośno,
prymitywnie. Zaśmiewali się z czegoś rubasznie i poszturchiwali dziewczyny. Mój podopieczny zapadał się w fotel coraz bardziej i mrużył
oczy… Coś nawet tłumaczyłam mojej klasie, że oni mają swojego opiekuna i że na
pewno zaraz ich uspokoi. Wtedy mój „młody gniewny” wstał ze swojego miejsca,
podszedł kilka metrów do mnie i powiedział poważnie:
- Niech tylko mi Pani pozwoli, ja zaraz zrobię z
nimi porządek. Tak mi wstyd za nich przed Panią…
Z tej scenicznej adaptacji lektury nie pamiętam
nic. Myślałam o tym młodym człowieku, a ten moment zaważył na naszej relacji,
byłam w stanie ratować go ze wszystkich następnych opresji.
Bardzo „balsamiczna” opowieść, nieprawdaż?
Małgosia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz