Jak
tu nie opisać miłości do krewetek, wracając z urlopu nad słonym Adriatykiem.
Czy jest możliwa sytuacja, w której czegoś nie próbowaliśmy, ale nasza zgoda na smak była bezdyskusyjna i niezachwiana. Tak jest ze mną i z krewetkami, dzięki patowi Conroy’owi, jego opowieści o rodzinie Wingo z południowoamerykańskiego Colletonu. Przeczytałam „Księcia przypływów” we wczesnych latach 90. I polubiłam smak krewetek, nie znając go wcale.
Główny
bohater Tom, syn poławiacza krewetek spędził dzieciństwo na kutrze. Krewetki są
jego przekleństwem, codziennym daniem, ale i źródłem jego jestestwa. Książka
opowiada o trudnych kolejach losów tej rodziny, o tym jak dzieciństwo wpływa na
naszą dorosłość i jak trudne jest okiełznanie własnych demonów. Wątek jedzenia
przeplata się przez karty tej książki i uruchamia pamięć bohaterów.
Mamy
krewetki, które przyrządzane przez Toma przypominają mu gwałtownego ojca, ale i
słoneczne Południe Ameryki, beztroskie lata dzieciństwa, niespotykaną więź z
rodzeństwem.
Mamy
smak soku z świeżo wyciśniętej pomarańczy tuż przed porannym joggingiem, zapach
otwartej nowojorskiej piekarni i smak rogalika, kiedy Tom przyjeżdża do chorej
siostry i chce mu się rozwijać w rytm ulic Nowego Yorku.
Mamy
wyrafinowane menu w restauracji „Choach Hause”, gdzie Tom spędza romantyczny
wieczór z Susan Lowenstein a w nim kraby duszone w maśle i soku cytrynowym,
polane sklarowanym masłem z kaparami, wędzony pstrąg, okoń z wody, grasica w
winie i sos ze smardzów.
Smak
ostrygi otwartej tuż po wyłowieniu, wyssanej z muszli –„smak miąższu oceanu”.
I
w końcu puszka karmy dla psów Alpo podsmażona na cebuli i czosnku, skropiona
sosem worcester i tabasco z posiekanym szczypiorkiem, ryżem i pastą pomidorową,
którą Lila Wingo, matka Toma, podała swemu mężowi, niezadowolonemu z wykwintnego
dania wg przepisu z „Gourmeta”. Scena jest kwintesencją niedopasowania
Henry’ego Lili Wingo.
„Książę
przypływów”, reż. B. Streisand, 1991
Conroy
to poeta wśród pisarzy, a ja kocham takich. Jego oryginalny poetycki język w
połączeniu z daniami to dawka podwójna. Wystarczy przeczytać fragment i już się
ma ochotę na owoce morza.
Małgosia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz