niedziela, 26 listopada 2023

Niewygodne, kontrowersyjne, zostające w pamięci - "Prezydentki" w Teatrze Nowym

 

Widziałam już w teatrze naprawdę dużo. „Prezydentki” Teatru Nowego w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego to jednak przedstawienie, które zostanie w mojej pamięci.

W Polsce sztuka autorstwa Wernera Szwaba weszła do repertuarów teatralnych siedem lat po światowej premierze w Wiedniu - w 1997 roku, a wyreżyserował ją w Olsztynie Tomasz Dudkiewicz. Dwa lata później za tekst wziął się Krystian Lupa, który swoją wersję pokazał w Teatrze Polskim we Wrocławiu, później także w m.in. w Ekwadorze i we Francji, gdzie wstrząsnęła publicznością.

Język Schwaba okazał się dosadny, obrazoburczy, jednak w zamyśle autora za jego prostackimi bohaterkami miała kryć się ich samotność i poczucie beznadziei. 

Irena, Renata i Maryjka to sąsiadki. Spotykają się u tej pierwszej w jej zaniedbanym mieszkaniu. Pobożna Irena (Bożena Borowska - Kropielnicka) od rozważań na temat kondycji wiary we współczesnym świecie płynnie przechodzi w opowieść o futrzanej czapce, znalezionej na śmietniku i tanio kupionym telewizorze. Biegiem myśli Ireny kieruje Renata (Antonina Choroszy), zadając proste, czasem swawolne pytania. 

Zderzenie postaci, ich pozornie nieznaczące pogadanki o dzieciach, mężczyznach i psach ujawniają linię sacrum i profanum, na której balansują. Aluzje biblijne widoczne są już w imionach potomków. Irena hołubi syna Bogusława, który wszakże „nie utrzymuje stosunków z kobietami” - co stanowi powód do troski, choć przy tym ratuje go przed rozpustą. W kontrze do Bogusława zostaje ustawiona córka Renaty, jawnogrzesznica Maria Magdalena, która chirurgicznie usuwa jajowody, by móc swobodnie korzystać z uroków płciowości.

W czasie pogawędki obu pań, Maryjka (Małgorzata Łodej-Stachowiak) szuka guzika Renaty i tylko co pewien czas wtrąca dewocyjne uwagi. Błaha na pozór rozmowa – świetnie prowadzona przez obie aktorki - nabiera innego wymiaru, kiedy wychodzi na jaw profesja Maryjki. Maryjka jest lekko opóźniona, lecz stara się być jak najbardziej podobna do koleżanek. Brak jej jednak podobnych doświadczeń, dlatego cały czas jest z boku, lekko ignorowana. By znaleźć się w centrum ich zainteresowania, ucieka się do tego, czego ignorować nie można - wyciąga na wierzch swoje „kupowe” fascynacje. Kobieta specjalizuje się w przepychaniu gołymi rękami toalet bogatych ludzi. Nie widzi w tym nic obrzydliwego, a wręcz powód do dumy. Zdecydowana większość sztuki dotyczy tego tematu. Widz jest testowany, ile jeszcze wytrzyma, śmiech przeplata się z obrzydzeniem i zażenowaniem. Kupa przecież śmierdzi, kupa brudzi, kupa narusza nasze normy estetyczne oraz obyczajowe. O kupie się nie mówi. Ale my w końcu zajrzeliśmy do mieszkania bohaterki przez firankę (świetny pomysł inscenizacyjny Maćko Prusaka), słyszymy rozmowy o fekaliach, widzimy alkoholowy amok. Po jej odsłonięciu po prostu wylało się życiowe szambo. Gnój i fekalia zrównują bowiem biednych i bogatych, księży i parafian, elitę i drobnomieszczaństwo. Fizjologia - jej nie pomogą najdroższe perfumy.

 

Podczas alkoholowej libacji Irena marzy o właścicielu sklepu mięsnego, gdzie kupuje wątrobiankę - o nijakim Wótke, Renata - opowiada w szczegółach (także pikantnych) historię swojej znajomości z muzykiem Fredkiem. Maryjka popada w coraz większy szał przepychania kolejnych toalet, wpada prawie w euforię.

Ale to ona właśnie brutalnie przerywa piękne wizje Ireny i Renaty. Marzenia pękają, jak mydlane bańki, po dwóch stronach sceny stoją dwie stare kobiety. Kiedyś zabrano im godne życie. Ból, bezradność i utrata złudzeń wyzwalają ich agresję, która skupia się na – traktowanej dotąd pobłażliwie – Maryjce.

Za dobry uważam pomysł z totalnym rozwaleniem ścian, mieszczańskiego mieszkania podczas szamotaniny Ireny z Renatą - potrząsnął on nie tylko bohaterkami, ale też widzami. Momentami miałam wrażenie (zwłaszcza gdy spadła tylna ścina), że nie wszystko było zamierzone. Beznadzieja, nędza i poniżenie budzą prawdziwą agresję, pozbawiają hamulców.

Bulwersujące może się okazać profanowanie chrześcijańskiej ikonosfery. Nie chroni się tu struktur Kościoła, nie ocala dogmatów ani sakramentów. W pewnym momencie przestałam jednak traktować to w taki sposób, dla mnie były to pozbawione większego sensu wizje chorej kobiety – Maryjki.

Czy mi się podobało? Nie wiem. Na pewno to kolejne cenne i inne doświadczenie teatralne. Spektakl w Poznaniu grany jest od 2015 roku. Ciągle ma publiczność. Jedno jest pewne – aktorki dały z siebie wszystko, a spektakl pozostaje w pamięci. Trudno o nim mówić, ale się mówi. Krytykuje, a jednocześnie zauważa „smaczki”. „Prezydentki” w Nowym trudno opisać, zrecenzować, ocenić. Każdy musi sam wyciągnąć wnioski i każdy ma prawo do własnej oceny.

Kasia



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz