Dawid Ogrodnik to aktor przez duże A. Po raz pierwszy zachwycił mnie w „Chce się żyć”, następnie w „Ostatniej rodzinie”, „Ojcu” czy „Cichej nocy”. Nie inaczej jest z rolą księdza Kaczkowskiego, którą zagrał w filmie „Johnny”.
Reżyserski debiut Daniela Jaroszka to film pełen emocji. I muszę to napisać – płakałam na tym filmie rzewnymi łzami.
Postać Jana Kaczkowskiego poznałam, gdy obejrzałam na YouTube jego wystąpienie na Akademii Sztuk Przepięknych podczas festiwalu Woodstock w 2015 roku.
https://www.youtube.com/watch?v=LhpIF32YA1U
Bioetyk, onkocelebryta, ksiądz z powołania – już za życia wywoływał wiele kontrowersji. Wprost mówił o tym, że w kapłaństwie brakuje mu rodziny i bliskości, że uwielbia wino, a dobra i krwista polędwica to „boży dar”. Kochał ludzi i „życie na pełnej petardzie”. Błyskotliwym humorem i pozytywną energią potrafił zjednywać sobie tłumy, choć trafiali się i tacy (również wśród przełożonych), którym jego kapłański luz bywał solą w oku i zbyt mocno kontrastował z powszechnie akceptowalną w Polsce etykietą duchownego.
I o takim człowieku jest ten film. O młodym
księdzu od dzieciństwa zmagającym się z
wieloma chorobami, w tym niedowładem lewej strony i ogromnym problemem ze
wzrokiem, który (wbrew wszystkiemu i wszystkim) zakłada hospicjum – miejsce
godnego umierania. To film o radzeniu sobie z wyrokiem śmierci – Kaczkowski
dowiaduje się o glejaku, wie, że zostało mu kilka miesięcy życia.
Należy wspomnieć, że na fabułę (bazującą zresztą na prawdziwych wydarzeniach) nakładają się dwie opowieści - jedna dotyczy tytułowego bohatera, a druga – Patryka (świetny Piotr Trojan), podopiecznego i późniejszego przyjaciela ks. Jana. To właśnie z perspektywy recydywisty, któremu duchowny pomógł w resocjalizacji, poznajemy całą historię. Historia ekskryminalisty, który niejako nawrócił się podczas wyrabiania godzin społecznych w hospicjum, jest właściwie esencją nauk ks. Kaczkowskiego. On nikogo nie skreślał i każdego zapewniał, że Bóg również stosuje kryterium czystej karty. Relacja filmowego Jana i Patryka jest na tyle wiarygodnie skonstruowana, że przecinające się wątki z ich życia splatają się w zgrabną i barwną opowieść o przyjaźni i dawaniu od siebie więcej, niż nawet sami jesteśmy to w stanie wyobrazić.
„Johnny”
to film dla wszystkich. Nie dla wierzących, chodzących do kościoła. To film dla
młodzieży, który polecam obejrzeć ze swoimi
uczniami, z całą rodziną. Po prostu o
nim pogadać - humor filmu pomaga bowiem
przetrawić trudne tematy śmierci, choroby, wybaczania.
Może
się zdarzyć tak, że po seansie zachce się żyć troszkę bardziej, uważniej. Mi
się zachciało. I wszystkim tego życzę.
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz