Byłam wbita w krzesło przez całe
przedstawienie. „Za – Polska” w Teatrze Animacji naprawdę potrafi wstrząsnąć.
Agata Biziuk bez kompromisów i bez owijania w bawełnę obnażyła jedną z
największych wad Polski – męczennictwo. A u Polaków - zapalczywość, kłótliwość,
arogancję i zwyczaj zamiatania problemów pod dywan. Ironia, sarkazm, dosadność.
To słowa klucze spektaklu.
Spektakl to dyskursywny kolaż, korzystający z
obiegowych opinii, cytatów z klasycznej polskiej dramaturgii (Gabriela
Zapolska, Stanisław Wyspiański), przetworzonych symboli i stereotypowych
diagnoz.
Świetni byli aktorzy - Mariola
Ryl-Krystianowska, Elżbieta Węgrzyn, Mateusz Barta (dobrze zapowiadający się
młody aktor) i Piotr Grabowski. Polska
to kobieta ubrana w kostium łączący elementy ludowe ze strojem żałobnym. Już
przed przedstawieniem witała widzów chlebem i solą. Jej postać łączyła w sobie
naiwność, wiarę w swoje dzieci, ale też ból i rozczarowanie. Podobnie jak
początkowo towarzyszący jej chłopiec, który wyśmiany przez cyników nazywających
go frajerem, porzuca idee walki o ojczyznę.
Czworo aktorów wcielało się w różne role.
Spektakl był bardzo dynamiczny. Maksimum akcji na niewielkiej przestrzeni,
świetna scenografia Mariki Wojciechowskiej. Pomiędzy ustawionymi naprzeciw
siebie dwoma częściami widowni znajdował się niewielki okrągły podest, nad
którym widać było rozświetlony – i
przyozdobiony czerwonymi wstążkami jak wiejska kapliczka – napis WONDER WHEEL
(diabelski młyn z naszego piekiełka). W czterech rogach przestrzeni scenicznej
stały małe blaszane kościoły, w których Polacy rzucali oskarżenia na innych i
wykrzykiwali swoje racje. Sceniczna wizja Polski dopełniona została przez
zobrazowane ruiny pamięci – walające się resztki i pamiątki i godło ze
zdechłym, przybrudzonym ptakiem Na podłodze niczym śnieg pełno papierów, które
pod koniec spektaklu okazały się wytworem niszczarki. Tak łatwo wszystko
zniszczyć…
Długo w głowie analizowałam scenę, kiedy o władzę nad narodem (we wspomnianych
blaszanych kościołkach) modlą się osoby reprezentujące wszystkie opcje i
stronnictwa. Tym razem: monarchista, liberał, anarchista i minimalista, każdy
przekonany, że tylko jego poglądy mogą zbawić ten kraj. Jakie to współczesne.
Jesteśmy przecież po jednaj kampanii wyborczej, przed nami następna.
Pojawiło się nawet pojęcie (dla mnie nowe) ultrakrepidarianizmu,
czyli tendencji do wypowiadania się na tematy, o których nie ma się pojęcia.
Każdy z nas na pewno spotkał taką osobę, która zna się (tzn. jej się tak wydaje) na wszystkim.
Bardzo o ciekawa okazała się też scena metateatralna, kiedy aktorzy – rozładowując trochę napięcie – stwierdzili, że
lalkarz może więcej. Trochę w myśl zasady „błaznowi króla więcej się
wybacza”. Choć w spektaklu nie ma za
wiele elementów lalkowych, to te użyte są
bardzo dosadne. Animowane lalki (niegdyś) białych orłów przypominały sępy z
dziobami pełnymi wilczych zębów. Dowódcy narodowych zrywów i trybuni ludowi
okazały się zaś pacynkami.
Co jakiś czas usłyszeliśmy też piosenki w
wykonaniu chóru chłopięcego. Klasyka, banał każdej szkolnej akademii. Bo o
Polsce trzeba przecież patetycznie…
„Idzie Polska ścieżką krzywą” to zdanie
powracające jak refren podczas całego
spektaklu. Ojczyzna okazała się zdenerwowana, poharatana, umęczona. Czy
jesteśmy w stanie to zmienić? Niestety to bardzo trudne….
Kasia
PS Na widowni pojawił się Zenon Laskowik, z
którym miałam okazję chwilę porozmawiać. Powiedział: „O tym samym mówiłem,
występując na scenie, o tym też pisze Tokarczuk”.
Polska męczenniczka, Polska ma już dość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz