Małgosia:
„Iwona, księżniczka Burgunda”, Gombrowicz i Teatr Nowy…
Kasia:
Listopadowy wieczór, przytulna Duża Scena… to musiało się udać!
Małgosia:
Nowy lubi poprzez swoje pomysły inscenizacyjne nawiązywać do współczesnej
obyczajowości, stylu życia i społecznych przyzwyczajeń. Nie dziwimy się
wszechogarniającym nas kamerom, rozmowom telefonicznym nagrywanym przez
instytucje, wideokonferencjom. Nasz wizerunek to profil w sieci, mina na
potrzebę selfie, tembr głosu i gest w czasie przemowy. Kontrolujemy się na każdym
kroku, reżyserujemy siebie, innych, dajemy się reżyserować. O tym jest moim
zdaniem „Iwona…” Teatru Nowego.
Kasia:
A sama Iwona, jak drzazga w palcu, jak pęcherz na stopie. Uwiera, przeszkadza i
tak wku….a, że tego się nie da wytrzymać…
Małgosia:
Aktorzy Sebastian Grek i Bożena Borowska- Kropielnicka (Innocenty i Małgorzata)
świetnie odegrali zdegustowanie milczącą Iwoną, potem wściekłość na jej
ignorancję. Jestem zachwycona aktorami doświadczonymi, zawiedziona Tomaszem
Kocujem i Alicją Juszkiewicz.
Kasia:
Alicja Juszkiewicz rzeczywiście wypadła mniej przekonująco. Na oklaskach miałam
ochotę krzyknąć: „Powiedz coś wreszcie”! Wiem, że takie było założenie sztuki,
ale czegoś w bohaterce (tym bardziej, że tytułowej) brakowało.
Małgosia:
Grek był w moim odczuciu niezwykle prawdziwy w swej bezsilności, małostkowości.
Choć na pozór wydawał się tylko komiczny, stworzył postać wyrazistą. Bożena
Borowska- Kropielnicka udowadnia po raz kolejny, że zasługuje (obok Choroszy)
na miano królowej Teatru Nowego. W pamięci zostaje jej monolog o wyjściu z
formy, o przełamywaniu konwenansów.
Kasia:
A któż wszystkim rządził? Oczywiście Antonina Choroszy w roli Szambelana. To
ona pociągała za sznurki, to ona reżyserowała telewizyjne występy pary
królewskiej, to ona najwięcej czasu spędzała w kabinie reżyserskiej, śledząc „na
żywo” życie pary królewskiej i jej syna.
Małgosia:
Scena finałowa bardzo mi się podobała. Zlepek udawanych emocji, uprzejmości,
konwenansów przy stole – „Karaś to bardzo trudna ryba” i chóralne „mamy to”,
gdy Iwona krztusi się ością. Sprowokowana śmierć staje się rozwiązaniem
sytuacji i telewizyjną atrakcją.
Kasia:
Spektakl ma konwencję planu filmowego, z reżyserką na boku sceny, obrazem
wyświetlanym na płaszczyznach dekoracji i emisją Telewizji Jedynej Królestwa
Burgundii i Krasawii. Ale nawet demiurg – szambelan ma czasami problem z
opanowaniem sytuacji.
Małgosia:
Kamerę porywa w końcu Książę Filip, chcąc dać wyraz niezgody na reżyserowany
świat, ale nadal kieruje ją na innych. Nie ma tu szczerego gestu Filipa Mosza z
„Amatora” Kieślowskiego (skierowanie kamery na siebie samego), tylko pełen
obrzydzenia akt przyłapywania rodziny na słabościach.
Kasia:
Prawdziwości ludzkiej natury potwierdza pomysł z przerywnikiem dźwiękowym –
motywem dżungli oraz zwierzęcymi impresjami bohaterów. Kontrastuje z pieśnią
narodową wykonywaną na cześć pary królewskiej. Wszechogarniający pogłos
mikrofonu towarzyszy bohaterom przez cały czas.
Małgosia:
Ciekawe pomysły wykorzystała choreografka - Marta Bury. Na początku szalona
inscenizacja Innocentego z grupy rekonstrukcyjnej, potem przemyślany układ
odzwierciedlający zbliżenie w wykonaniu Izy (Martyna Zaremba Maćkowska) i
Filipa.
Kasia:
Tajemniczymi postaciami są dla mnie również bohaterowie drugoplanowi –
telewizyjny prezenter (Michał Kocur) i stylista królewski Cyryl (Łukasz
Chrzuszcz). Spiker Jedynej Telewizji Królewskiej zaczyna zadawać niewygodne
pytania, a „dyktatorowi mody” najwyraźniej w świecie brakuje pewności siebie.
Małgosia:
Gombrowicz uważał „Iwonę…” jako dramat nie do końca udany. Poznańską,
uwspółcześnioną wersję oceniam jednak zdecydowanie na plus.
Kasia:
W spektaklu zaskakuje stylistyczna różnorodność, mocne aluzje do obecnej
sytuacji politycznej, mediów, konwencji reality – show. Ale czy to nie o to
chodzi, by w teatrze zobaczyć to, co jest tak blisko nas?
Bardzo fajnie zostało to napisane.
OdpowiedzUsuń