Najnowsza premiera „Cabaretu” w Teatrze Muzycznym w Poznaniu okazała się wydarzeniem, które wykracza poza ramy typowego musicalu. To przedstawienie łączące rozrywkę z mocnym przesłaniem, budujące atmosferę rosnącej grozy i zmuszające do refleksji. Reżyser Łukasz Brzeziński postawił na kontrasty - sztuka wobec polityki, wolność wobec lęku, piękno wobec dekadencji - i robi to z dużym wyczuciem. Teatralnie spektakl działa bardzo mocno: kolor, ruch, światło, muzyka i cisza wzajemnie się wzmacniają. Widz wychodzi przejęty, nieco przytłoczony, ale też pod wrażeniem.
Musical „Cabaret” rozgrywa się w Berlinie na początku lat 30. XX wieku, w okresie narastania nazizmu. Amerykański pisarz Clifford Bradshaw przyjeżdża do Niemiec w poszukiwaniu inspiracji do książki i wynajmuje pokój u Fraulein Schneider. Wieczorem trafia do klubu Kit Kat, którego konferansjer wita publiczność atmosferą dekadenckiej rozrywki. W klubie poznaje angielską piosenkarkę Sally Bowles i między nimi rodzi się romans. Sally wprowadza się do Clifa, a tymczasem Fraulein Schneider zaręcza się z właścicielem sklepu, Żydem Herr Schulzem. W tle coraz wyraźniej narasta antysemityzm i niepokój społeczny – znajomy Clifa, Ernst, okazuje się sympatykiem nazistów. Sally zachodzi w ciążę, ale nie jest pewna ojcostwa i decyduje się na aborcję, podczas gdy Cliff próbuje namówić ją na wyjazd z Niemiec. Fraulein Schneider zrywa zaręczyny z Herr Schulzem, obawiając się prześladowań. Kit Kat Klub wciąż działa, lecz jego rozrywka staje się coraz bardziej mroczna i polityczna, symbolizując upadek Republiki Weimarskiej. Cliff wyjeżdża z Berlina złamany emocjonalnie, a Sally zostaje. Całość wieńczy ponury finał konferansjera, pokazujący konsekwencje obojętności wobec narastającego totalitaryzmu.
W poznańskiej inscenizacji „Cabaretu” reżyser zdecydował się na niezwykle sugestywną scenografię. Zamiast typowego dla tego musicalu klimatu berlińskiego klubu nocnego, scenę zamieniono w przestrzeń przypominającą monumentalne koloseum – betonowa surowość i zimne światło potęgowały wrażenie opresji oraz nadciągającego totalitaryzmu. Ten zabieg sprawił, że publiczność czuła się jak uczestnicy spektaklu rozgrywającego się „na arenie historii”, co wzmacniało symboliczny wymiar musicalu.
Na scenie nie było w zasadzie żadnych rekwizytów (momentami brakowało mi ich w wynajmowanym przez Cliffa pokoju). Światło natomiast nie tylko oświetlało, ale rzeźbiło przestrzeń, tworzyło złowrogie cienie, akcentowało momenty, gdy atmosfera staje się napięta, gdy zabawa przygasa. Kostiumy Anny Chadaj idealnie wpisują się w klimat - błysk, blichtr i maskarada przykrywają brutalną rzeczywistość. Choreografia Krystyny „Lamy” Szydłowskiej wykorzystuje zarówno elementy kabaretu i burleski, jak i bardziej dramatyczne, ekspresyjne ruchy kontrastujące z tym, co dzieje się poza sceną show. Muzyka i orkiestra działają bardzo sprawnie, sygnalizując zmiany nastroju i podporządkowując się dramaturgii. Spektakl buduje klamrę – zaczyna się i kończy w podobnym tonie, ale przesuwa się od lekkości do ciężaru. Coraz wyraźniej obecna staje się symbolika, wieloznaczność i atmosfera przemocy oraz lęku. Nie jest to tylko opowieść o miłości Sally i Cliffa, ale o tym, jak łatwo przyzwyczaić się do niebezpiecznych zjawisk, jak łatwo ignorować drobne sygnały. Przesłanie nie jest nachalne, ale wyraźne.
Wśród obsady wyróżnia się Mistrz Ceremonii – Jakub Cendrowski (gościnnie). Emcee jest w tym spektaklu bodaj najważniejszą figurą, kusi, prowokuje i balansuje między magnetyzmem showmana a groźbą moralnego ześlizgnięcia się. Cendrowski odnajduje tę cienką granicę, a jego obecność na scenie jest katalizatorem napięcia.
Sally Bowles grana przez
Katarzynę Tapek to postać pełna sprzeczności - lekkości, rozpaczy, beztroski i
bolesnej świadomości. Aktorka oddaje te niuanse, jej Sally ma seksapil,
charyzmę i potrafi zawładnąć sceną, choć momentami brakowało jeszcze głębszych
pęknięć postaci. Clifford Bradshaw w wykonaniu Maksymiliana Pluto - Prądzyńskiego
jest outsiderem i obserwatorem, kimś kto wchodzi w tę historię z ciekawością i
wrażliwością; to kontrast dla ekstrawaganckiego świata Sally. Fräulein Kost, w
interpretacji Oksany Hamerskiej, przestaje być postacią jedynie groteskową –
jej kruchość i desperacja są wyczuwalne, co daje tej bohaterce cielesność i
autentyczność. Fräulein Schneider w wykonaniu Magdaleny Szcześniewskiej jest
dostojna i przejmująca, pełna empatii i pozbawiona melodramatu. Herr Schultz
Jarosława Patyckiego balansuje między pogodą ducha a smutkiem, jego los
niepokoi, a aktor potrafi zgrać tę delikatną emocjonalną nutę. Ernst Ludwig
grany przez Radosława Elisa przeraża swoją zwykłością - nie demonizuje postaci,
lecz pokazuje, że zło przychodzi krok po kroku, w codzienności. Również role
zbiorowe - dziewczyny i chłopcy z Kit
Kat Club – tworzą mocne sceniczne obrazy, gdzie maskarada i ekstrawagancja
stopniowo ustępują rozpadaniu się świata przedstawionego.
Obsada:
Mistrz Ceremonii (gościnnie) –
Jakub Cendrowski
Sally Bowles – Katarzyna Tapek
Clifford Bradshaw – Maksymilian
Pluto-Prądzyński
Fräulein Kost – Oksana Hamerska
Fräulein Schneider – Magdalena
Szcześniewska
Herr Schultz – Jarosław Patycki
Ernst Ludwig – Radosław Elis
Kit Kat Club girl – Urszula
Laudańska, Aleksandra Daukszewicz, Iga Klein, Dagmara Rybak, Jolanta
Wyrzykowska, Klaudia Kruk
Bobby – Emil Lipski
Victor – Maciej Badurka
Celnik, taksówkarz, nazistowski
bojówkarz, Kit Kat Club boy – Kacper Jędrzejewski
Marynarz 1, Kit Kat Club boy,
nazistowski bojówkarz – Kacper Czyż
Marynarz 2, Kit Kat Club boy –
Maurycy Szajkowski
Marynarz 3, Kit Kat Club boy –
Mateusz Adamczyk
Gorylka, Kit Kat Club girl –
Weronika Sieczkarek
Max, Kit Kat Club boy – Mikhail Mikhaliuk
Spektakl wyróżnia się aktualnością
tematyki. Mimo że „Cabaret” osadzony jest w Berlinie końca Republiki
Weimarskiej, w tej wersji silnie rezonuje z dzisiejszym światem: rosnącymi
nastrojami, przestrzenią wolności, którą wielu ignoruje lub traci. Forma jest
przemyślana - reżyseria, scenografia, światła i muzyka współgrają, nie raz
zaskakują, nie pozwalają widzowi zapomnieć, w jakim świecie się znajduje.
Emocjonalna gradacja spektaklu - od względnej lekkości przez stopniowe
wprowadzanie ciemniejszych akcentów - działa znakomicie. Charakteryzacje
postaci pozbawione są prostego moralizowania, bohaterowie mają sprzeczności,
nie są jednowymiarowi.
Niektóre elementy można by jeszcze
wzmocnić. Balans między show a dramatem bywa nierówny, niektóre numery
kabaretowe są tak energetyczne, że chwilowo osłabiają narastające napięcie. U
niektórych solistów, zwłaszcza Sally, brakowało głębszych momentów bezbronności,
kiedy postać całkowicie traci osłonę scenicznego blasku. Czasem widać też
ograniczenia sceny w momentach zbiorowych obrazów, ale to problem wiadomy.
„Cabaret” w Teatrze Muzycznym w
Poznaniu to produkcja, która zostaje z widzem na długo. Nie tylko dzięki
piosenkom czy wizualnemu przepychowi, ale także przez to, co mówi między
wierszami. To opowieść o czasach, gdy wolność jest oferowana jako show, gdy
maski zabawy stają się sposobem ukrywania lęku, a zwykłe życie sceną
politycznych sił. Każda większa postać została potraktowana uczciwie, wnosi coś
do całości. Może nie wszystko jest perfekcyjne, ale spektakl ma ambicję, ma
serce i ma moc.
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz