niedziela, 14 września 2025

Rozrywka sposobem na ukrywanie lęku – „Cabaret” w Teatrze Muzycznym

 

Najnowsza premiera „Cabaretu” w Teatrze Muzycznym w Poznaniu okazała się wydarzeniem, które wykracza poza ramy typowego musicalu. To przedstawienie łączące rozrywkę z mocnym przesłaniem, budujące atmosferę rosnącej grozy i zmuszające do refleksji. Reżyser Łukasz Brzeziński postawił na kontrasty - sztuka wobec polityki, wolność wobec lęku, piękno wobec dekadencji - i robi to z dużym wyczuciem. Teatralnie spektakl działa bardzo mocno: kolor, ruch, światło, muzyka i cisza wzajemnie się wzmacniają. Widz wychodzi przejęty, nieco przytłoczony, ale też pod wrażeniem.

Musical „Cabaret” rozgrywa się w Berlinie na początku lat 30. XX wieku, w okresie narastania nazizmu. Amerykański pisarz Clifford Bradshaw przyjeżdża do Niemiec w poszukiwaniu inspiracji do książki i wynajmuje pokój u Fraulein Schneider. Wieczorem trafia do klubu Kit Kat, którego konferansjer wita publiczność atmosferą dekadenckiej rozrywki. W klubie poznaje angielską piosenkarkę Sally Bowles i między nimi rodzi się romans. Sally wprowadza się do Clifa, a tymczasem Fraulein Schneider zaręcza się z właścicielem sklepu, Żydem Herr Schulzem. W tle coraz wyraźniej narasta antysemityzm i niepokój społeczny – znajomy Clifa, Ernst, okazuje się sympatykiem nazistów. Sally zachodzi w ciążę, ale nie jest pewna ojcostwa i decyduje się na aborcję, podczas gdy Cliff próbuje namówić ją na wyjazd z Niemiec. Fraulein Schneider zrywa zaręczyny z Herr Schulzem, obawiając się prześladowań. Kit Kat Klub wciąż działa, lecz jego rozrywka staje się coraz bardziej mroczna i polityczna, symbolizując upadek Republiki Weimarskiej. Cliff wyjeżdża z Berlina złamany emocjonalnie, a Sally zostaje. Całość wieńczy ponury finał konferansjera, pokazujący konsekwencje obojętności wobec narastającego totalitaryzmu.

W poznańskiej inscenizacji „Cabaretu” reżyser zdecydował się na niezwykle sugestywną scenografię. Zamiast typowego dla tego musicalu klimatu berlińskiego klubu nocnego, scenę zamieniono w przestrzeń przypominającą monumentalne koloseum – betonowa surowość i zimne światło potęgowały wrażenie opresji oraz nadciągającego totalitaryzmu. Ten zabieg sprawił, że publiczność czuła się jak uczestnicy spektaklu rozgrywającego się „na arenie historii”, co wzmacniało symboliczny wymiar musicalu.




Na scenie nie było w zasadzie żadnych rekwizytów (momentami brakowało mi ich w wynajmowanym przez Cliffa pokoju). Światło natomiast nie tylko oświetlało, ale rzeźbiło przestrzeń, tworzyło złowrogie cienie, akcentowało momenty, gdy atmosfera staje się napięta, gdy zabawa przygasa. Kostiumy Anny Chadaj idealnie wpisują się w klimat - błysk, blichtr i maskarada przykrywają brutalną rzeczywistość. Choreografia Krystyny „Lamy” Szydłowskiej wykorzystuje zarówno elementy kabaretu i burleski, jak i bardziej dramatyczne, ekspresyjne ruchy kontrastujące z tym, co dzieje się poza sceną show. Muzyka i orkiestra działają bardzo sprawnie, sygnalizując zmiany nastroju i podporządkowując się dramaturgii. Spektakl buduje klamrę – zaczyna się i kończy w podobnym tonie, ale przesuwa się od lekkości do ciężaru. Coraz wyraźniej obecna staje się symbolika, wieloznaczność i atmosfera przemocy oraz lęku. Nie jest to tylko opowieść o miłości Sally i Cliffa, ale o tym, jak łatwo przyzwyczaić się do niebezpiecznych zjawisk, jak łatwo ignorować drobne sygnały. Przesłanie nie jest nachalne, ale wyraźne.

Wśród obsady wyróżnia się Mistrz Ceremonii – Jakub Cendrowski (gościnnie). Emcee jest w tym spektaklu bodaj najważniejszą figurą, kusi, prowokuje i balansuje między magnetyzmem showmana a groźbą moralnego ześlizgnięcia się. Cendrowski odnajduje tę cienką granicę, a jego obecność na scenie jest katalizatorem napięcia. 


Sally Bowles grana przez Katarzynę Tapek to postać pełna sprzeczności - lekkości, rozpaczy, beztroski i bolesnej świadomości. Aktorka oddaje te niuanse, jej Sally ma seksapil, charyzmę i potrafi zawładnąć sceną, choć momentami brakowało jeszcze głębszych pęknięć postaci. Clifford Bradshaw w wykonaniu Maksymiliana Pluto - Prądzyńskiego jest outsiderem i obserwatorem, kimś kto wchodzi w tę historię z ciekawością i wrażliwością; to kontrast dla ekstrawaganckiego świata Sally. Fräulein Kost, w interpretacji Oksany Hamerskiej, przestaje być postacią jedynie groteskową – jej kruchość i desperacja są wyczuwalne, co daje tej bohaterce cielesność i autentyczność. Fräulein Schneider w wykonaniu Magdaleny Szcześniewskiej jest dostojna i przejmująca, pełna empatii i pozbawiona melodramatu. Herr Schultz Jarosława Patyckiego balansuje między pogodą ducha a smutkiem, jego los niepokoi, a aktor potrafi zgrać tę delikatną emocjonalną nutę. Ernst Ludwig grany przez Radosława Elisa przeraża swoją zwykłością - nie demonizuje postaci, lecz pokazuje, że zło przychodzi krok po kroku, w codzienności. Również role zbiorowe - dziewczyny i chłopcy z Kit Kat Club – tworzą mocne sceniczne obrazy, gdzie maskarada i ekstrawagancja stopniowo ustępują rozpadaniu się świata przedstawionego.

 

Obsada:

Mistrz Ceremonii (gościnnie) – Jakub Cendrowski

Sally Bowles – Katarzyna Tapek

Clifford Bradshaw – Maksymilian Pluto-Prądzyński

Fräulein Kost – Oksana Hamerska

Fräulein Schneider – Magdalena Szcześniewska

Herr Schultz – Jarosław Patycki

Ernst Ludwig – Radosław Elis

Kit Kat Club girl – Urszula Laudańska, Aleksandra Daukszewicz, Iga Klein, Dagmara Rybak, Jolanta Wyrzykowska, Klaudia Kruk

Bobby – Emil Lipski

Victor – Maciej Badurka

Celnik, taksówkarz, nazistowski bojówkarz, Kit Kat Club boy – Kacper Jędrzejewski

Marynarz 1, Kit Kat Club boy, nazistowski bojówkarz – Kacper Czyż

Marynarz 2, Kit Kat Club boy – Maurycy Szajkowski

Marynarz 3, Kit Kat Club boy – Mateusz Adamczyk

Gorylka, Kit Kat Club girl – Weronika Sieczkarek

Max, Kit Kat Club boy – Mikhail Mikhaliuk

Spektakl wyróżnia się aktualnością tematyki. Mimo że „Cabaret” osadzony jest w Berlinie końca Republiki Weimarskiej, w tej wersji silnie rezonuje z dzisiejszym światem: rosnącymi nastrojami, przestrzenią wolności, którą wielu ignoruje lub traci. Forma jest przemyślana - reżyseria, scenografia, światła i muzyka współgrają, nie raz zaskakują, nie pozwalają widzowi zapomnieć, w jakim świecie się znajduje. Emocjonalna gradacja spektaklu - od względnej lekkości przez stopniowe wprowadzanie ciemniejszych akcentów - działa znakomicie. Charakteryzacje postaci pozbawione są prostego moralizowania, bohaterowie mają sprzeczności, nie są jednowymiarowi.

Niektóre elementy można by jeszcze wzmocnić. Balans między show a dramatem bywa nierówny, niektóre numery kabaretowe są tak energetyczne, że chwilowo osłabiają narastające napięcie. U niektórych solistów, zwłaszcza Sally, brakowało głębszych momentów bezbronności, kiedy postać całkowicie traci osłonę scenicznego blasku. Czasem widać też ograniczenia sceny w momentach zbiorowych obrazów, ale to problem wiadomy.

„Cabaret” w Teatrze Muzycznym w Poznaniu to produkcja, która zostaje z widzem na długo. Nie tylko dzięki piosenkom czy wizualnemu przepychowi, ale także przez to, co mówi między wierszami. To opowieść o czasach, gdy wolność jest oferowana jako show, gdy maski zabawy stają się sposobem ukrywania lęku, a zwykłe życie sceną politycznych sił. Każda większa postać została potraktowana uczciwie, wnosi coś do całości. Może nie wszystko jest perfekcyjne, ale spektakl ma ambicję, ma serce i ma moc.


Kasia






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz