Spektakl Teatru Nowego „Zamknięte pokoje” autorstwa i w reżyserii Marii Bruni otwiera zdanie, które mogłoby być mottem całej opowieści: „Żadna wojna nie zaczyna się pierwszym alarmem. Żadna miłość nie kończy się oficjalnym rozwodem. Zawsze jest coś pomiędzy.” To właśnie owo „pomiędzy” staje się przestrzenią dramatu - przestrzenią, w której przeszłość i teraźniejszość nakładają się na siebie, a granice między uczuciem, traumą i pamięcią zacierają się.
Na scenie spotykają się On (Polak) i Ona (Ukrainka). Choć formalnie po rozwodzie, nadal mieszkają w tej samej kamienicy. To symboliczne „uwięzienie” w czterech ścianach jest metaforą emocjonalnego impasu - próbują od siebie uciec, ale nie potrafią. W tle obecna jest wojna - nie tylko ta realna, z wiadomości, ale też wewnętrzna, rozgrywająca się w nich samych.
Spektakl ma wyraźnie kameralny charakter, co działa na jego korzyść. Scenografia Piotra Kruszczyńskiego jest oszczędna i symboliczna - zwykłe przedmioty codziennego użytku nabierają nowych znaczeń. Pralka staje się maszyną do pisania, sitko prysznicowe mikrofonem, a miska adapterem. To świat, w którym nic nie jest takie, jak się wydaje. Każdy rekwizyt ma drugie życie, każdy gest coś ukrywa. Dzięki temu przestrzeń nabiera niepokojącej gęstości, a miałam wrażenie, że bohaterowie poruszają się po mapie własnych wspomnień, a nie po realnym mieszkaniu.
Największą siłą „Zamkniętych pokoi” jest aktorstwo. Maria Bruni i Tomasz Mycan tworzą duet pełen napięcia, zbudowany na emocjonalnych kontrastach. Ich relacja to ciągłe balansowanie między bliskością a odrzuceniem, między potrzebą kontaktu a chęcią ucieczki. Mogłam obserwować, jak postaci przeskakują od czułości do agresji, od ironii do rozpaczy - i nigdy nie wiadomo, która emocja jest prawdziwa. Bruni gra precyzyjnie, z wyczuciem, nie popadając w przesadę. Mycan z kolei wnosi spokój, który chwilami zamienia się w milczącą złość. Ich dialogi, często przerywane ciszą, mają w sobie intensywność, która utrzymuje napięcie przez całe 90 minut spektaklu.
Kluczowym momentem przedstawienia jest scena, w której Ona odtwarza wspomnienie sprzed lat - próbę rozmowy, która nigdy nie doszła do skutku. Mówi, jakby pisała list, którego adresat już nie istnieje. W tym fragmencie teatr staje się czystą emocją - pozbawiony efektów, skupiony na słowie, oddechu i spojrzeniu. Inną mocną sceną jest moment, gdy bohaterowie „rozbierają” pokój - zdejmują przedmioty, które przez lata symbolicznie ich więziły. Wtedy scenografia, wcześniej duszna i zamknięta, zaczyna się otwierać. To subtelna, ale czytelna metafora - zburzenie wspólnego świata jest warunkiem odzyskania wolności.
Spektakl ma także wymiar społeczny. Historia o rozpadzie związku Polaka i Ukrainki rezonuje z rzeczywistością, w której przeszłość, narodowość i tożsamość często stają się źródłem napięć. W tym sensie „Zamknięte pokoje” to według mnie nie tylko intymny dramat dwojga ludzi, ale też opowieść o współczesnej Europie - o wojnie, migracji i granicach, które istnieją nie tylko na mapie, ale też w ludzkiej psychice.
Reżyserka nie ucieka od trudnych tematów, ale też nie moralizuje. Pokazuje, że trauma nie znika po podpisaniu dokumentów rozwodowych, że przeszłość wciąż żyje w ciele i języku. Zresztą język odgrywa tu ważną rolę - bohaterowie czasem mówią różnymi językami, a ich słowa, choć zrozumiałe, niosą inne emocje. Ten zabieg podkreśla, jak trudno naprawdę się porozumieć.
Pod koniec przedstawienia, w jednej z najbardziej poruszających scen, bohaterowie siedzą naprzeciwko siebie, jakby po latach spotkali się po raz ostatni. Nie ma już złości, nie ma oskarżeń - zostaje tylko zmęczenie i akceptacja. To zakończenie, które nie daje prostych odpowiedzi, ale przynosi emocjonalne oczyszczenie.
„Zamknięte pokoje” to przykład spektaklu, który nie potrzebuje wielkich środków, by powiedzieć coś ważnego. Jego siła tkwi w prostocie, szczerości i aktorskiej precyzji. Bruni i Mycan tworzą opowieść o tym, jak trudno zakończyć coś naprawdę i jak łatwo pozostać więźniem własnych emocji. Teatr Nowy pokazał, że kameralna forma może być bardziej poruszająca niż duże inscenizacje. To przedstawienie, które dotyka spraw współczesnych, ale nie wprost - przez symbol, gest i ciszę. To przedstawienie, które zostanie ze mną jeszcze długo.
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz