piątek, 3 lutego 2017

Polonistki po godzinach – „La la land”

Kasia: Dawno nie miałam takich mieszanych uczuć po jakimś filmie. Po „La la land” oczekiwałam wiele. Liczba przyznanych nagród i oscarowych nominacji nakręcała atmosferę.

 Małgosia: Pamiętasz ubiegłoroczne ferie? Dwa obejrzane filmy, dwa strzały w dziesiątkę. Tak, też nie wiem, co myśleć…

Kasia: Film Damien Chazelle to połączenie kilku gatunków. Musical, komedia romantyczna, trochę nawet melodramat. Pozornie to historia miłosna Sebastiana (Ryan Gosling) i Mii (Emma Stone), których zbliżyły do siebie… marzenia.



Małgosia: Właśnie, ja nie czułam tej historii miłosnej, ona powstała dopiero w żalu za niespełnionym, nieutrzymanym uczuciu (sekwencja końcowa).

Kasia: Dziewczyna marząca o aktorstwie i niespełniony pianista jazzowy… Wszystko zaczęło się psuć w momencie, kiedy wydawało się, że ich plany i aspiracje się spełniają.

Małgosia: Jazz…. Dla mnie ten fim był o jazzie, w hołdzie wielkim artystom jazzowym, dusznym klubom, muzyce na żywo… Ten motyw się obronił. Podziw zbudza zwłaszcza Ryan Gosling, który specjalnie na potrzeby filmu nauczył się grać na fortepianie! Ale…..



Kasia: Otwarcie filmu w ogóle mnie nie przekonało. Na zatłoczonej autostradzie setka statystów tańczy, podskakuje na dachach aut i śpiewa o kolejnym słonecznym dniu wypełnionym marzeniami o karierze w Fabryce Snów. Wydało mi się to takie… „kiczowate”. Za dużo porządku, równości. Na szczęście dalej było lepiej.

Małgosia: A dla mnie ten początek był fenomenalny, zapowiadał wiele, zapowiadał klimat „Parasolek z Cherbourga”, filmów muzycznych lat 50., właśnie tych, do których tęskniła bohaterka, mijając hale filmowe. O co chodzi? Chodzi o ten jednocześnie absurdalny, jednocześnie piękny moment, kiedy rzeczywistość miasta zamienia się w rozśpiewaną bajkę, z aut wychodzą kierowcy i tańczą wspólnie na autostradzie Los Angeles. To, dla prześmiewców filmów muzycznych jest powód do drwiny, dla wielbicieli gatunku kwintesencja filmu muzycznego. Sekwencja początkowa to jak klasyczne wejście do filmu muzycznego – głos miasta.



Kasia: Film całymi garściami czerpie z klasyki kina. Wiele scen nawiązuje do „Casablanci” (choćby klub Sebastina nazywa się „Seb’s”, w „Casablance „Rick’s”) Recenzenci (np. Jacek Sczerba z GW) wskazują też na inne aluzje: Mia z pękiem balonów, w Paryżu jest niczym Audrey Hepburn w „Zabawnej buzi” (1957) Stanleya Donena. Finałowy taniec w sekwencji alternatywnej wersji życia bohaterów czerpie z popisów Gene’a Kelly’ego w „Amerykaninie w Paryżu” (1951) Vincente Minnellego... Chazelle ironicznie nawiązuje nawet do samego siebie. W jego „Whiplash” (2014) nagrodzony Oscarem J.K. Simmons był profesorem katującym jazzowego perkusistę. Tym razem gra właściciela knajpy, który jazzu nie znosi.

Małgosia: I tego jest zdecydowanie za dużo. Twórcy kochają film muzyczny, w to wierzę, ale nowy film jest przesycony nawiązaniami i cytatami.

Kasia: Zdecydowanie podobały mi się trzy rzeczy: po pierwsze sukienki Mii. Lekkie, podkreślające kobiecość, zachwycające. Po drugie momenty zatrzymania akcji w czasie, cofnięcia, retrospekcje, końcowy moment pokazania dwóch wersji życia Mii – z Gregiem lub Sebastianem. W końcu zakończenie – nie zawsze wszytko kończy się tak, jak się tego spodziewamy. Nasi głowni bohaterowie – marzyciele - za bardzo chyba skupili się na realizacji swoich planów, zapominając o uczuciu, jakie między nimi było.



Małgosia: Nie czuję rozpaczy spowodowanej ich rozstaniem, oni dali sobie wystarczająco wiele w tym danym momencie, także wolności, z której skorzystali.

Kasia: Ciekawe jest też to, że Mia trzykrotnie trafia do knajpy, w której gra Sebastian. Nie mamy pewności, czy wszystko. co oglądamy między tymi knajpianymi odsłonami wydarzyło się naprawdę, czy może jest wytworem czyjejś wyobraźni. Co wydarzyło się naprawdę?

Małgosia: Powraca ten klimat bajki, marzenia, wspomnienia, snu. W tym śnie wszystko jest dozwolone. Nawet to, że Mia oglądała Sebastiana na yotube i korzysta z najnowszego smartfona. Ta powtórzona kompozycja to jak sygnał od losu.

Kasia: Powiedzieć, że to zły film to grzech. To film, który obejrzałam z przyjemnością, mimo nieudanego, moim zdaniem, początku. Jednak nie zachwycił mnie aż tak, jak się tego spodziewałam.

Małgosia: „La la land” z jednej strony to miła opowieść, z drugiej to  niestety kolejny film o marzeniach. Nie brakuje nutki humoru, gorzkiej prawdy o show biznesie, urokliwych duetów taneczno-wolalnych. Muzyka się wybroniła, moim zdaniem. Aktorstwo, choć dość intensywne (Emma Stone), nie jest na miarę Oskara.


Kasia: Czy nie byłyśmy za surowe?

Małgosia: Chazelle na pewno zafundował widzów ładny muzyczny obraz Hollywood. Jednym spodoba się to bardziej, innym mniej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz