niedziela, 27 stycznia 2019

„Pan Tadeusz” w wersji współczesnej w Teatrze Nowym. Czy to mogło się udać?

Szłam do teatru pełna obaw. Czy mojej młodzieży spodoba się ponad trzygodzinny spektakl? Klasyka, epopeja narodowa, arcydzieło i… lektura ósmoklasistów, która początkowo jest dla nich trudna. 
Trzynastozgłoskowiec w 12 księgach sprawił im przecież niemały problem. Z tyłu głowy miałam też kilka przeczytanych przed spektaklem recenzji – rapujący ks. Robak, Zosia w trampkach, Sędzia z aktówką? Czy to nie przesada?

Powiem to od razu. Przesady nie poczułam ani razu. Mikołaj Grabowski zabawił się konwencją, ale zrobił to z takim smakiem, że byłam pod wrażeniem przez każdą minutę i sekundę spektaklu.



Teatr Nowy, o czym pisałyśmy już zresztą wiele razy, to przede wszystkim wspaniali aktorzy. „Pan Tadeusz” to spektakl wyśmienicie zagrany i powiedziany - dzięki umiejętnościom posługiwania się wierszem przez aktorów zyskał niesamowite brzmienie. Aktorzy w każdej sferze dotrzymują sobie kroku. Są nie tylko bohaterami, ale również narratorami swojej opowieści. Tymi, którzy przeglądają się w krzywym zwierciadle, ale są i samym odbiciem.





Równie świetna jak Ania Mierzwa w roli Telimeny jest Alicja Juszkiewicz, która gra Zosię. Mateusz Ławrynowicz jako Hrabia przyciąga wzrok. Ale nie mniej interesujący jest Podkomorzy w wykonaniu Zbigniewa Grochala czy grający Gerwazego Ildefons Stachowiak. Ciężar postaci i zadania, jakie postawił przed nimi reżyser, udźwignęli również debiutanci - Jan Romanowski, który gra Tadeusza, oraz Bartosz Buława w roli jednego z Dobrzyńskich.
Warto zresztą wymienić wszystkich, bo stworzyli postacie charakterystyczne i charakterne, „inne” i wyjątkowe.

Obsada:
JAN ROMANOWSKI – Pan Tadeusz
ALICJA JUSZKIEWICZ – Zosia
ANNA MIERZWA – Telimena
MATEUSZ ŁAWRYNOWICZ – Hrabia
WALDEMAR SZCZEPANIAK – Sędzia
MARIUSZ ZANIEWSKI – Robak
ZBIGNIEW GROCHAL – Podkomorzy/Maciek Dobrzyński
ILDEFONS STACHOWIAK – Gerwazy
ALEKSANDER MACHALICA – Protazy
PAWEŁ BINKOWSKI – Wojski
MICHAŁ KOCUREK – Jankiel
MARIA RYBARCZYK – Podkomorzyna
JULIA RYBAKOWSKA – Panna Róża
AGNIESZKA RÓŻAŃSKA – Wojszczanka
OLIWIA NAZIMEK – Kawiarka
JANUSZ ANDRZEJEWSKI – Chrzciciel
BARTOSZ BUŁAWA – Brzytewka
DAWID PTAK – Sak
ŁUKASZ CHRZUSZCZ – Ministrant/Konewka
SEBASTIAN GREK – Rykow/Skołuba
ŁUKASZ SCHMIDT – Płut/Prusak


Chyba najbardziej zaskoczyła mnie Juszkiewicz jako Zosia. To nie ta piękna, delikatna Zosia w białej sukience, ale Zośka – oderwana od gęsi „dziołcha”, której trudno dorównać dystyngowanej Telimenie w czerwonych szpilkach. Arcyśmieszny jest również moment przygotowań Zosi do wejścia na salony, podczas którego melorecytacyjny popis daje Julia Rybakowska. Przebieraniu i przeistaczaniu dziarsko i zalotnie akompaniuje śpiewem i „wygibiastym” tańcem Panna Róża, powtarzając na różne sposoby, w różnych tonacjach refren: „Zosia, Zosia, Zosia...”




Elementów komicznych jest zresztą więcej – okładający Hrabiego Gerwazy, betoniarka jako zegary nakręcane przez Klucznika, zdyszany Gajowy niemogący wypowiedzieć się na temat niedźwiedzia, wypicie od razy 0,7 wódki przez Konewkę (w rolach komediowych Łukasz Chrzuszcz wypadł znakomicie), wymyślna choreografia Telimeny podczas walki z mrówkami i jej tatuaż mrówki na brzuchu, zabawna scena grzybobrania czy zachwytu Tadeusza nad lasami litewskimi, Łukasz Chrzuszcz jako niedźwiedź, opisy przyrody w ciekawych choreografiach, rapujący Soplica, szlachta sama zakuwająca się w dyby. Mogłabym wymieniać jeszcze długo. Dystans aktorów wobec ich postaci rodził na widowni równoległy dystans wobec scenicznej narracji – tak to zazwyczaj działa i tak to zostało zaplanowane przez reżysera. Ironia to zresztą słowo klucz spektaklu.



Z drugiej strony miałam dreszcze podczas sceny spowiedzi Jacka Soplicy. Mariusz Zaniewski był fenomenalny. Słyszałam każde słowo, miałam łzy w oczach. Zaniewski stojący na scenie w długiej nocnej koszuli był na wskroś przejmujący i szczery. Grabowski skupił się także na sprawie zabicia Płuta przez Gerwazego, a przede wszystkim na samym zajeździe, nieporadnych ruchach Dobrzyńskich i pokazaniu obrazu „ostatniej” szlachty. Tutaj nie ma już miejsca na umizgi, podszczypki, gagi, żarciki, podśmiechujki – one muszą się skończyć, bo na scenę wkracza naznaczony piętnem zbrodni, winy i kary ludzki los w wydaniu tragicznym. Komizm mieszał się z powagą. Był czas i na śmiech i na refleksję.



„Pan Tadeusz” w Nowym omija dwie ostatnie księgi, co ja akurat uznaję za duży plus. Widownia zostaje z niedosytem, a piękny polonez (tak kojarzący się z filmem Wajdy) zupełnie by tu nie pasował.

Aktorzy grają na scenie przypominającej wielki plac budowy - pojawia się na niej wyłącznie szereg krzeseł w różnych konfiguracjach, w tle rusztowanie i betoniarka. Grają głównie we współczesnych kostiumach, choć po przerwie zamieniają je na dawne. Początkowo są pielgrzymami, którzy niosą niczym relikwię ozdobne wydanie Mickiewiczowskiego dzieła. Będą je potem odgrywać i odczytywać, a odczytywanie owo czynić będą na siedząco, w rzędach kościelnie ułożonych krzeseł. Nastrój gęstnieje wraz z przebiegiem akcji. Całość spaja rytm trzynastozgłoskowca, wymawianego albo wyśpiewywanego do muzyki Zygmunta Koniecznego, granej na żywo przez zespół ukryty za rusztowaniem. Kompozytor wielokrotnie powtarzał w wywiadach, że muzyka musi współistnieć z innymi elementami, że jest od nich uzależniona. Podobała mi się śpiewane fragmenty inwokacji i epilogu.

Chciałabym o tym spektaklu napisać tyle, że brakuje mi słów. Kocurek w roli Jankiela, Waldemar Szczepaniak jako Sędzia, Binkowski jako Wojski (zbierający oczywiście czerwone muchomory), to kreacje wybitne. A sam Tadeusz? Zagrał go debiutujący, młodziutki Jan Romanowski, o którym jeszcze usłyszymy! A moje uczennice już plotkują o jego urodzie i uśmiechu.

Dopracowane szczegóły, smaczki (flaga UE, wybuchający szampan, zapach dymu) były dopełnieniem tej teatralnej uczty.

Grabowski pogrzebał romantyczne mity. I zderzył nas z rzeczywistością. Zrobił to tak, że chcę zobaczyć spektakl ponownie.
Kasia




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz