niedziela, 3 lutego 2019

„Zimna wojna” - film o muzyce


Małgosia: Stało się, obejrzałam „Zimną wojnę” Pawła Pawlikowskiego…

Kasia: Jestem ciekawa Twojej opinii, bo czekam od kilku tygodni z mieszanymi uczuciami na Twoją reakcję…

Małgosia: Film Pawlikowskiego to historia osobista dedykowana przez reżysera rodzicom. Bohaterowie mają ich imiona. To opowieść o nieszczęśliwej miłości Zuli i Wiktora związanych z zespołem pieśni i tańca „Mazurek”.

Kasia: Odniesienie do „Mazowsza” jest bardzo oczywiste, ale my głownie pamiętamy „Mazowsze” jako wizytówkę Polski Ludowej, towar eksportowy, rewię kolorów, kostiumów, energii i uśmiechu na rumianych twarzach.



Małgosia: Tymczasem w filmie widzimy początki zespołu, zbieranie materiału po odległych częściach Polski, szukanie zdolnych śpiewaków i tancerzy, szycie kostiumów. Czarno - białe zdjęcia budują tu atmosferę morderczej pracy w celu osiągnięcia poziomu, szaro - błotny pejzaż jest pesymistyczny.

Kasia: „Mazurek” nie jest wolny od wpływu socrealizmu, ma służyć idei i cieszyć się z możliwości wyjazdu do Berlina czy Jugosławii. Nie wszyscy się na to zgadzają.

Małgosia: Na tle tej szarej polskiej rzeczywistości rodzi się fascynacja (wydaje mi się, że nie miłość) pomiędzy Zulą a Wiktorem, potem ich wzajemne uzależnienie, próby wspólnego życia. Po raz kolejny dowiadujemy się, że posiadanie wszystkiego nie wystarcza, by być szczęśliwym.



Kasia: Wątek paryski przedstawia osłabienie więzi bohaterów. Kochający się na polskiej łące Zula i Wiktor, nie mogą się zrozumieć na poddaszu paryskiego mieszkania. Mając otwarte drzwi do wygodnego życia, być może do kariery, rezygnują (każde na swój sposób) z tego dobrodziejstwa.

Małgosia: Stąd tytułowa zimna wojna, kryzysy i stany chwilowego rozejmu. Bohaterowie najbardziej się kochają, kiedy są od siebie oddaleni, kiedy tęsknią, kiedy pragną.

Kasia: Mamy 3 nominacje do Oskara ….

Małgosia: Zasłużona nominacja za zdjęcia dla Łukasza Żala, który konsekwentnie tak jak w „Idzie”, w porozumieniu z reżyserem, korzysta z czarno - białego obrazu. Powstały sceny i kadry niepowtarzalne. Opuszczony kościółek, Zula - śpiewająca topielica w rzece, paryski bar. Pewne obrazy są umieszczone w filmie jak dzieła w światowym muzeum, nie rozwijają akcji, są estetycznym i nastrojowym dokumentem.

Kasia: Myślę o kreacjach aktorskich. Rozchwiana Zula, męski, powściągliwy Wiktor. Nie czułam jednak chemii między nimi. Czegoś mi zabrakło.


Małgosia: Zastanawiam się nad fenomenem Joanny Kulig, jest tak samo europejska jak polska w środkach wyrazu. Ma pewną powściągliwość aktorek Kieślowskiego Binoche, Jacob, Delpy jak i agresywność artystki, która będąc ze środkowej Europy, chce zrównać się z wielkimi.

Kasia: Bardzo cenię sobie Tomasza Kota, zachwycił mnie już jako Ryszard Riedel w „Skazanaym na bluesa”. Tu był męski, opanowany, tajemniczy, widz nie dowiaduje się zbyt wiele o jego przeszłości.

Małgosia: Dla mnie najbardziej dominującym i czystym elementem filmu jest muzyka. Tworzy narrację epoki, ale i oddaje emocje bohaterów. I tu Kulig potwierdza swoją wielkość. Bo scenariusz Pawlikowskiego i Głowackiego dla Kulig - aktorki śpiewającej jest idealny. Jedna piosenka „dwa serduszka, cztery oczy” w jazzowym aranżu wystarcza za całą gamę aktorskich środków wyrazu.



Kasia: Z wieloma osobami dyskutowałam już na temat zakończenia. Dla mnie – niepotrzebne, naciągnięte, dla innych jedyne możliwe rozwiązanie, by para była razem. I jeszcze jeden mały minus – za mało naszej ulubionej Kuleszy. Jej wątek został tak szybko urwany.

Małgosia: Trzymamy kciuki za Pawlikowskiego i wszystkich twórców tego filmu, bo to jest de facto trzymanie kciuków za całą polską kinematografię, wspaniałych polskich aktorów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz