piątek, 16 lutego 2018

„Silence and Dynamism” Davida Lyncha w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu

Ferie to doskonały czas na kontakt ze sztuką. Kilka dni temu miałam ogromną przyjemność zobaczyć wystawę „Silence and Dynamism” Davida Lyncha w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu.
Ekspozycja to zbiór akwareli, fotografii, filmów krótkometrażowych, klipów, litografii, obrazów olejnych, utworów muzycznych - czterystu prac prezentujących przekrojowo dorobek artystyczny od najwcześniejszych poszukiwań rysunkowych z lat 50., malarsko-filmowych z lat 60. do prac najnowszych z 2017 roku.


Do tej pory David Lynch znany był mi przede wszystkim jako reżyser legendarnego serialu „Miasteczko Twin Peaks”, filmów „Blue Velvet”, „Zagubiona autostrada” czy „Dzikość serca”. Sam jednak w wielu wywiadach podkreślał, że zanim zaczął tworzyć filmy, był przede wszystkim malarzem, rysownikiem, grafikiem, fotografem, kompozytorem i wykonawcą muzyki. Całość wywarła na mnie ogromne wrażenie. „Silence and Dynamism” to największa dotąd prezentacja twórczości artysty.


Ponad czterysta prac zajmuje całe piętro w toruńskim CSW. Znalazły się wśród nich litografie, obrazy olejne, rysunki, szkice i fotografie, które Lynch tworzył od lat 50. po współczesność. Uzupełnieniem są projekcje mało znanych animacji, filmów eksperymentalnych, reklam i wideoklipów, które reżyser realizował w latach 90. m.in. dla producentów perfum i domów mody, takich jak Dior czy Karl Lagerfeld, a także pełen katalog jego utworów muzycznych. Brakuje jedynie filmów, ale materialnym śladem filmowej rzeczywistości są charakterystyczne czerwone kotary dzielące poszczególne sale i fragmenty podłogi pokrytej czarnymi zygzakami – echo „czerwonego pokoju” z „Twin Peaks”.


Prace oddziałują oniryzmem i obrazami z pogranicza groteski i thrillera, wciągają w swój świat. Najsilniej chyba asamblaże – wielkie obrazy wykonane mieszaną techniką, z wmontowanymi przedmiotami, żarówkami, drutami, zamknięte za szybami i podświetlone od środka, jakby to były wielkie telewizyjne ekrany. Lynch stosuje w nich podobną oniryczną narrację jak w filmach, dzieli obraz na kadry, wprowadza napisy, podpisuje nawet pojedyncze przedmioty, jak plamę krwi czy zużytą gumę do żucia.

To całe scenariusze, opowiedziane bez kamery, za pomocą grubej warstwy farby i znalezionych obiektów. Ich tematem jest lęk czający się w domach amerykańskiej klasy średniej, w salonach, sypialniach i szopach. Sceny zbrodni, wykrzywione grymasem strachu twarze, wycelowane rewolwery, ciała rozrywane pociskami – wszystko przerysowane, groteskowe, na granicy autoparodii.






Obok monumentalnych asamblaży wrażenie zrobiły na mnie miniaturowe szkice na kartonowych opakowania od zapałek, rysowane jakby od niechcenia, przy barze czy restauracyjnym stoliku, ale zawierające wszystkie cechy klimatu Lyncha: mroczne pejzaże pełne dziwnych postaci, prowadzące donikąd drogi, ciemne podniebne przestrzenie.
























Warto dodać, że pomysłodawcą i kuratorem wystawy jest Marek Żydowicz, twórca i dyrektor Camerimage – jednego z największych na świecie festiwali autorów zdjęć filmowych.

Spotkanie z Lynchem było dla mnie podróżą w świat traumy, ludzkiej psychiki, „dziwności”. Chyba w końcu obejrzę też więcej jego filmów.

Kasia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz