poniedziałek, 30 lipca 2018

Praca, życie, rodzina. Dzienniki Krystyny Jandy 2000-2002


Czytałam na bieżąco w internecie w latach 2004-2006, teraz wróciłam jako czytelniczka pierwszego tomu, od pomysłu poprzez pierwsze lata wpisów. W ten sposób tempo życia i pracy Krystyny Jandy zwiększyło się wielokrotnie, bowiem w ciągu jednego popołudnia przegalopowałam z nią razem przez premierę teatralną, dokumentację do przedstawienia telewizyjnego, wyjazd rodzinny i  wyjazdy objazdowe ze spektaklami.


Tak może żyć tylko Janda, pomyślałam, ewenement zdrowotny, witalny, energetyczny, kreatywny na skalę światową. Ale nawet jak pędzi, zmotywowana umowami, przedsięwzięciami, ma obserwujące oko na dorastających synów, młodziutką Marię, początkującą aktorkę i oddech całego domu. Śledziłam jej zmagania z pracą i życiem z niesłabnącym podziwem co do regeneracji. Obraz człowieka jaki wyłania się z tych dzienników jest pełny. Aktorka szukająca dla siebie ról i spełniająca się w kolejnych produkcjach, reżyserka pomysłowa i czuła dla swych aktorów, kobieta przeglądająca się w oczach swego mężczyzny, matka z zainteresowaniem obserwująca swoje dzieci. Każdy z tych aspektów przeplata się z innymi, dostarczając czytelnikowi informacji, uśmiechu, refleksji. Zwłaszcza takiemu czytelnikowi, który jest widzem teatralnym, widział Jandę na scenie, potrafi skonfrontować opisywane przygotowania z efektem końcowym.




Czytając dzienniki 2000-2002 nie można się uchronić od takiej myśli: co ja wtedy, gdzie byłam, co było wtedy dla mnie najważniejsze. I można znaleźć punkty styczne. W czasie tych czterech przedstawień w Poznaniu (2000), podczas których Janda  (tak relacjonuje) niekorzystnie czuła się na scenie Teatru Wielkiego, byłam na prawym balkonie i obejrzałam  „Shirley Valentine”, telewizyjną  „Zazdrość” miałam na VHS-ie.  



Pomijając wartość archiwalną tych dzienników, ilości informacji, spostrzeżeń, trzeba wspomnieć o ich walorach pisarskich, autokrytycznego stosunku autorki do samej siebie, językowej swobodzie, poszukiwaniu puenty, drobnej refleksji.  Bo Janda od zawsze była osobą piszącą… To się czuje.  Ciekawe życie, ale i umiejętność rozpisania z drobiazgu filozofii, małej etiudy, felietonu. To lubię.


Poloniści zwykli mówić o tej współczesnej manii pisania. Wszyscy piszą. Kucharze o gotowaniu, stylistki o ubieraniu, gwiazdy o byciu na czerwonym dywanie, sportowcy o sporcie. Wychodzi z tego miałka papka, poprawiona stylem redaktora z wydawnictwa, o niczym właściwie.
Ale Janda ma dyspensę. Jej pisanie jest jakieś, osobowość w każdym zdaniu. I chyba jest jej tak samo potrzebne do życia jak  aktorstwo.

Małgosia 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz