„Chciałbym
nie być” – spektakl Teatru Nowego uwiera jak mały kamyk w bucie. Jest dosadny, emocjonalny,
wbijający w fotel. Często nie zdajemy sobie sprawy ze skali zaginięć w naszym
kraju. W każdej minucie na kilka dni, tygodni, a czasem na długie lata znika człowiek
- mąż, ojciec, brat. Rodzina nie może
normalnie funkcjonować, chwyta się wszystkiego – współpracuje z policja,
jasnowidzami, pogrąża się w długach. I choć może brzmi to strasznie, to często
wołałaby usłyszeć, że zaginiony nie żyje, przeżyć żałobę i próbować żyć dalej…
Adam
Ziajski - obecny szef Centrum Rezydencji Teatralnej Scena Robocza znany jest ze
spektakli o wykluczeniu. W przypadku „Chciałbym nie być” wykluczanymi osobami
nie są wcale zaginieni, ale ich rodziny – ludzie na skraju załamania,
znerwicowani, żyjący jak w letargu. Zaginionymi są też osoby ubezwłasnowolnione.
Spektakl to słowa, monologi aktorów, które jednak nie nudzą. Nad górną ramą sceny umieszczony został zaś podłużny ekran, na którym wyświetlane są: a to dane statystyczne dotyczące zaginięć w naszym kraju lub na przykład liczby aktualnie działających w Polsce jasnowidzów, a to obrazy z termicznej kamery – poruszające są zwłaszcza kręcone na bieżąco przez samego Ziajskiego (który jest obecny cały czas na scenie), jakby „negatywowe” wizerunki twarzy aktorek i aktorów. Bardzo ciekawy był też początkowy (wyświetlany ponad sceną) poruszający fragment filmu Wernera Herzoga Spotkania na krańcach świata o pingwinach, które odchodzą od stada na pewne zatracenie, ale za nic nie chcą zawrócić – tak jak ludzie, którzy chcą na chwilę „nie być”.
Scenografia
– wnętrze typowej szpitalnej kostnicy. Chłód, minimalizm, beznadzieja. Kilka
krzeseł, ostre jarzeniówki. Oprócz krzeseł i kamery na scenie obecne są jeszcze
dwa rekwizyty: szary plastikowy pojemnik z błotem, a później przyciągnięta na
sznurku duża bryła lodu. Kilkoro spośród aktorów zanurza stopy w błocie,
pozostawiając na scenie brudne, lepkie ślady. Na koniec Ziajski usuwa pojemnik
sprzed naszych oczu, ślady jednak pozostają. Czy to coś znaczy?
Końcowa
scena – taniec zanurzonej w depresji Iwony był tak mocny, że nie wychodził z
mojej głowy przez kilka dni. Tożsamość bohaterów spektaklu wyznaczona została
nie tylko przez ich imiona, lecz także przez ich grupę krwi, wyświetlaną obok
imienia danej osoby, gdy ta zaczyna swą narrację.
Kropką
nad i był komentujący głos Krystyny Czubówny.
Już
dawno nie pisałam tak chaotycznie. Ten spektakl jest jak karuzela, której nie
można zatrzymać. I koniecznie muszę go jeszcze raz obejrzeć, może wtedy
bardziej uporządkuje myśli.
Scenografia, kostiumy:
GRUPA MIXER
Muzyka: MACIEJ FRYCZ
Multimedia: JĘDRZEJ
GUZIK (THEDREAMS STUDIO)
Współpraca
dramaturgiczna: EMILIA MAŃKOWSKA
Inspicjent: JÓZEF
PIECHOWIAK
Obsada:
GABRIELA FRYCZ
MARIA RYBARCZYK
MARTYNA
ZAREMBA-MAĆKOWSKA
BARTOSZ BUŁAWA
PAWEŁ HADYŃSKI
DARIUSZ PIERÓG
MARIUSZ PUCHALSKI
ADAM ZIAJSKI
(gościnnie)
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz