czwartek, 6 czerwca 2019

„Holoubek syn Picassa” - kolejna recenzja


„Holoubek syn Picassa” w Teatrze Nowym to spektakl nietuzinkowy. Tak dziwny, że aż warto go zobaczyć.

Żwirek i Muchomorek, Piaskowy dziadek, Krokodyl Giena, Szapoklak – ikony systemowego reżimu znajdują się w specyficznym  ośrodku przypominającym magazyn staroci, dom starców, a nawet (a może przede wszystkim) szpital psychiatryczny. Rozważają o przeszłości, ikonach minionej epoki, żyją spokojnie. Wszystko zmienia się, kiedy dość niespodziewanie i w jakże zaskakujących okolicznościach pojawia się – wykluty z jajka - Holoubek (gołąbek narysowany przez Picassa na serwetce w jednej z kawiarni we Wrocławiu). Ubrany w przepaskę z różowych piór wyliniały gołąbek pokoju jest obietnicą równości i wolności socjalistycznego porządku. Narodził się w czasach, w których - jak powiedział Żwirek – „Ruch Robotniczy nie jest popularny, a właściwie nie istnieje, bo w 89 zmiotła go rewolucja”. Stara się coś zmienić, zachęcić do zapomnienia o przeszłości, zainicjować działanie. Nie do końca wiem, czy to się bohaterom udało, choć ich symboliczne przejście przez bramę dmuchanego różowego zamku może na to wskazywać.




Spektakl inaczej na pewno odbiorą Ci, którzy pamiętają kultowych bohaterów, dla których wymieniane przez Żwirka i Muchomorka hasła czy nazwy związane z tamtym okresem jeszcze niedawno były codziennością. Dla młodszego pokolenia, choć wiele aluzji może nie być do końca czytelnych, spektakl może być okazją do refleksji o przeszłości, o tym, czy warto tkwić w swoich przekonaniach, czy może iść z duchem czasu.



Warto wspomnieć również o jedynej żeńskiej postaci w spektaklu – Szapoklaku -  granej przez Małgorzatę Łodej- Stachowiak. Ubrana w medyczny kołnierz, co chwilę sięgająca po maskę tlenową,  wszędzie węsząc spisek, wygłaszała z wózka inwalidzkiego pogróżki i komunały. Wzbudzała we mnie dziwne emocje, wnosiła jednak do spektaklu coś zupełnie innego. Młoda reżyserka - Julia Szmyt – postawiła na dojrzałych i doświadczonych aktorów – Janusza Grendę, Zbigniewa Grochala, Michała Grudzińskiego,  Andrzeja Lajborka czy Pawła Hadyńskiego. Gra ich była bardzo specyficzna, minimalizm ruchu na nie za dużej scenicznej przestrzeni, charakterystyczny styl mówienia. Ale moim zdaniem to oni obronili ten spektakl.



Przedstawienie ma różne recenzje, wiele zarzutów. Sądzę jednak, że było ono kolejnym cennym doświadczeniem „POPkulturalnych rozmów...”. To spektakl z gatunku tych, po którym biegiem siadam do komputera, by znaleźć w sieci odpowiedzi na wiele pytań, wyjaśniam niezrozumiałe kwestie, doszukuję się aluzji. To taki spektakl, który chcę obejrzeć jeszcze raz, być może po obejrzeniu kilku odcinków „Bajek z mchu i paproci”.

Kasia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz