wtorek, 25 stycznia 2022

Słodki koniec dnia…

 

Nadrabiam zaległości filmowe i obejrzałam „Słodki koniec dnia” J. Borcucha, film świadomie aktualny. 

Obejrzałam, bo Janda, bo Borcuch, bo Toskania, bo poezja, ale wcale mnie ten film nie uspokoił, raczej wywołał gęsią skórkę. My Europejczycy, zdaniem twórców filmu, wychowani na kanonach piękna, dobra, prawdy, nie jesteśmy gotowi na asymilację z odmiennością. Palimy na stosie Giordano Bruno raz na rok… Każdą inność uważamy za podejrzaną, każde wolne słowo  za zdradę, każdy wolnościowy zamiar za warty śledztwa.  Smutne dziedzictwo Sofoklesów, Fidiaszów i  Homerów.

Dominującym elementem filmu jest kontrast pomiędzy pięknem i spokojem obrazu, towarzyszącą mu muzyką a powagą problematyki.  Mamy rybacką przystań, uliczki włoskiego miasta, wzgórza Toskanii, ale i klatkę artysty na głównym placu Volterry, w którą dosłownie i w przenośni zamknięta jest główna bohaterka, Maria Linde, poetka, której bezkompromisowe poglądy są nie do zaakceptowania dla społeczności miasta. Zniewolenie  w świecie konwenansów, barier jest kosztem nagrody jaką otrzymała. Ona nie czuje się autorytetem moralnym, a społeczeństwo chciałoby ją w tej roli widzieć.



Janda jest bardziej  aktorsko sobą, niż by się  w pierwszej chwili wydawało. Niech nikogo nie zmyli grzywka. Ale chyba Borcuch pozwolił na skojarzenia z innymi jej rolami, na papierosy i okulary. Jeżeli film traktuje także o pasji życia, to  Krystyna Janda z jej licznym doświadczeniem, obyciem i pędem życia jest świetnym wyborem.

Wiersz Jarosława Mikołajewskiego wybrany do filmu jako wiersz bohaterki jest tematem na zupełnie inny wpis.

Małgosia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz