czwartek, 27 lipca 2017

Minimum słów, maksimum emocji – „Dunkierka”

Reżyseria Christophera Nolana, mocny – historyczny temat, pozytywne recenzje, zachwyt świata i powrót muzycznego geniuszu – Hansa Zimmera - musiałam obejrzeć „Dunkierkę”.

Operacja „Dynamo”, pod takim kryptonimem rozpoczęto na przełomie maja i czerwca 1940 roku ewakuacje Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego oraz części wojsk francuskich i belgijskich z Dunkierki. Łącznie czterysta tysięcy żołnierzy oczekujących na pomoc pod naporem zbliżającego się frontu niemieckiego. Akcja filmu rozgrywa się na lądzie, morzu i w powietrzu, a głównymi bohaterami są zapewniający wsparcie lotnicze pilot Farrier (Tom Hardy), próbujący wydostać się z plaży żołnierz piechoty Tommy (Fionn Whitehead) oraz kapitan cywilnej łodzi Dawson (Mark Rylance), który wraz z synem Peterem (Tom Glynn-Carney) podobnie, jak wielu innych wyrusza do Dunkierki, by pomóc w ewakuacji żołnierzy.




Film wbija w fotel. Przede wszystkim efekty dźwiękowe - moim zdaniem na miano Oscara (akompaniament krzyków, eksplozji, strzałów i posępnej, elektronicznej muzyki). Przez cały film czułam się jak w śnie – biegłam i nie mogłam dobiec, miałam przyspieszone bicie serca, wydawało mi się, jakbym była w centrum wydarzeń. Choć akcja toczy się na wolnych przestrzeniach morza, lądu czy powietrza, miałam jednak wrażenie klaustrofobii, duchoty, uczucie topienia i lodowatej wody.


W filmie w zasadzie nie ma słów – wszystkie emocje wyrażone są poprzez rewelacyjną grę aktorką, zbliżenia twarzy – przede wszystkim grały oczy. Oczy pełne przerażenia, wołające o pomoc, by wyrwać się z piekła. Ludzie nie krzyczą z radości, kiedy są już na statku czy w pociągu tylko wymownie milczą, a kiedy są ocaleni, czują się jak przegrani tchórze, mimo, że Churchil ogłosił, że „ewakuacjami nie wygrywa się wojen, ale Dunkierka to w pewien sposób zwycięstwo.”



W filmie zaskakujące jest jeszcze jedno – brak wroga. Niemców tutaj nie ma. Są tylko wybuchy, bombardowania, wystrzały. Boimy się całej sytuacji, a nie ludzi. Strach, niepokój i niepewność wylewają się z ekranu bardzo obficie, ale i nienachalnie, co zapewnia chwilami wręcz ekstremalne doznania i mocno przyspieszone tętno.

„Dunkierka” to emocje, które towarzyszą wyczekiwaniu na pojawiającego się nagle wroga. Nic tu nie jest jednoznaczne. Żołnierze są gotowi na oszustwa, lekceważenie rozkazów, czy zwykłą podłość, byleby tylko wydostać się z przeklętej plaży. Ale „Dunkierka” jest też filmem o odwadze, determinacji i poświęceniu. To te szlachetne pobudki pchają cywilów na pomoc osaczonym i to one sprawiają, że część brytyjskich dowódców nawet w obliczu śmierci i druzgocącej klęski zachowuje stoicki spokój.


Podczas oglądania ja stoickiego spokoju nie miałam, bo film wciągnął mnie całkowicie. Polecam – dla poznania historii, dla wspaniałej muzyki, dla wielu wrażeń.

Kasia





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz