Nazywa
się „Koty” musicalem – fenomenem - 40 lat na scenie a opowieść bez rozbudowanej
fabuły i akcji. Ten zbiór piosenek jest wartością samą w sobie.
Wystawić
- to ambicja wielu dyrektorów teatrów muzycznych na świecie, zagrać –
spełnienie aktorów musicalowych. Mieć swój udział w Eliotowsko- Weberowskim
pomyśle – to coś! Londyński teatr miał „Koty” w repertuarze 20 lat i od razu
mówię, zapis londyńskiego przedstawienia z 1998 roku jest moim ulubionym.
Ten
wymagający co do kostiumów, scenografii, charakteryzacji materiał, o ironio,
najlepiej wypada w teatrze, z magią kociego makijażu, kreatywnym,
nierealistycznym kostiumem, ludzką improwizacją na temat kota, za to z dokładną
rekonstrukcja kociego ruchu, mimiki i kociej natury. Wszystkie próby
realistycznego uzupełnienia niedostatków teatru były porażką.
W
XXI roku można już zrobić wszystko, właściwie można by było wcale nie
zatrudniać gwiazd i stworzyć avatary postaci. Reżyser, Tom Hooper oddał się w
ręce grafików, animatorów komputerowych i stworzono aktorom kocie powłoki.
Bronią się tylko te, które mają jakiś dodatkowy element kostiumu, płaszcz,
etolę, kamizelkę.
To
nie przeszkodzi fanom „Kotów” obejrzeć film, bowiem znają cały materiał, czekają
na swoje ulubione hity i nie dziwią się brakowi intrygi, ale dla przeciętnego
widza film może wydać się śmieszny i nudny. Obecność gwiazd nie rekompensuje
sztuczności, są one trochę zagubione w materii musicalu, często miały z nim
pierwszy kontakt. Nie bez przyczyny mówi się o aktorze musicalowym jako o
wszechstronnym, indywidualnym talencie. Pomijając różnice pomiędzy gwiazdami w
aspektach musicalowego talentu (taniec, śpiew, gra), zabrakło mi chemii pomiędzy
postaciami. To co jest naturalne w przypadku przygotowywania dużego spektaklu w
teatrze poprzez próby, premierę i kolejne przedstawienia – współpraca, rozwój i
zabawa, z całą pewnością nie zostało osiągnięte w realizacji Hoopera. Popisy
pojedynczych gwiazd zostały nagrane osobno, z częścią zespołu i o żadnej
współpracy i wpływie na siebie nie mogło być mowy.
Tak
więc jesteśmy po ekranizacji „Kotów”, mamy zaliczone i wróćmy na setne
przedstawienia „Kotów” w europejskich teatrach lub odtwórzmy sobie z sieci wersję Davida Malleta z 1998 roku.
Można
by było odnieść wrażenie, że moja recenzja jest negatywna.
Nic bardziej mylnego. Kocham „Koty” i obejrzałam film Hoopera z przyjemnością, ale
także z satysfakcją, że nie wszystko można przerobić, ulepszyć, podrasować.
Lepsze jest wrogiem dobrego.
Na
koniec coś z kociej filozofii.
„Milcz
– jak powiada jedna z zasad –
Jeśli
kot pierwszy się nie zwraca”.
Ja
bym się do teorii skłonił,
Że
sam się możesz zwracać do nich,
Lecz
pamiętając, że szalenie
Oburza
je spoufalenie.”
T.S. Eliot „Jak zwracać się do kota”
Małgosia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz