wtorek, 4 kwietnia 2017

Wieczór z Renatą - „Osiecka. Byle nie o miłości” w Teatrze Nowym

Kasia: Bilety na spektakl „Osiecka. Byle nie o miłości” rezerwowałam z myślą o Tobie – wiernej fance Osieckiej, specjalistce od literackiej piosenki. I to Twoje wrażenia mnie interesują!


Małgosia: Właśnie, okazuje się, że przedstawienia muzyczne w Teatrze Nowym to te, które trzeba zobaczyć koniecznie! Must see! Zawsze dobrze przygotowane, ekspresyjne, dowcipne.



Kasia: Mieliśmy do czynienia z godzinnym spektaklem utkanym z piosenek autorstwa Osieckiej.

Małgosia: Druga część tytułu „Byle nie o miłości” sugerowała, ze wybór piosenek nie będzie naznaczony obrazowaniem miłości, ale trudno u Osieckiej rozdzielić to, co o życiu, to, co o miłości, to, co o świecie. Dlatego dostałyśmy idealny koktajl piosenek najróżniejszych, piosenek błyskotek, cudeniek ze szkatułki, gier słownych, niemalże wyliczanek, by zakończyć songiem „Niech żyje bal”. Wiedziałaś, że „Byle nie o miłości” to również tytuł pierwszego „odcinka” programu „Listy śpiewające”, który Osiecka zrealizowała dla Teatru Telewizji?

Kasia: Był to też popis – jak dla mnie bardzo charakterystycznej – aktorki Teatru Nowego Julii Rybakowskiej. Spotkaliśmy się również z wykreowaną przez aktorkę Renatą Badyl - „uroczą i pełną werwy, choć przecież ciężko już doświadczoną przez życie dziewczyną z ogródkiem działkowym, wypełnionym biednymi badyliszczami; dziewczyną, która od czasu do czasu spędza upojne lato w Portofino, upija się – ale wyłącznie na wesoło, wie co nieco na temat pornografii, a w dodatku – śpiewa.”

Małgosia: Rybakowska postawiła sobie wysoką poprzeczkę, dobierając nieoczywisty repertuar z całego dorobku Osieckiej. Chyba bardziej zależało jej na przywróceniu publiczności tych piosenek nie do końca serio, tych, które powstawały w pewnej przypadkowości jak „wprawka rymowanka”, a stały się popularnym przebojem. Przypominały mi się wykonania Ewy Błaszczyk, Krystyny Jandy, Magdy Umer jakże inne od tych zaproponowanych przez Rybakowską.

Kasia: Porządkując myśli o Osieckiej przeczytałam, że „Listy...” miały „w sposób smutny i śmieszny opowiedzieć o trudnościach, z jakimi stykają się ludzie przy próbach osiągnięcia głębszego porozumienia”. Ten spektakl wpisał się w ten tok myślenia doskonale!

Małgosia: Recital otwierają słodko - gorzkie „Herbaciane nonsensy”. Podczas tej piosenki Rybakowskiej nie ma na scenie. Widzimy za to cienie dwóch osób, księżyca, foteli, słoneczników i kota, rzucone na białe płótno, wpisane w ramę i umieszczone pośrodku przestrzeni gry. Renaty Badyl, rozpoczynają swój występ piosenką o „Miłości w Portofino”.

Kasia: Następnie widzimy różnorakie oblicza bohaterki. Raz jest małą dziewczynką, która twierdzi, że jest niekochana („Nikt mnie nie kocha”), kiczowatą gwiazdą disco śpiewającą o „Całej nocy z Renatą”, by po chwili odsłonić swe mordercze oblicze nad dojrzewającą marchewką („Dziewczyna z ogródkiem działkowym”). Rybakowska – Badyl pokazuje również ostry pazur krzycząc: „Upij się ze mną na wesoło, zechcesz coś chlapnąć, no to chlap”.


Małgosia: Każda z tych odsłon była autentyczna.

Kasia: Jednak spektakl to nie tylko piosenki, to również historia pozornie samotnej kobiety, która kiedy trzeba potrafi pokazać swoją niezależność.

Małgosia: Teksty Osieckiej mają potencjał i żyją wielokrotne. Spektakl uświadomił też w jakiej interakcji współdziała strona tekstowa z muzyczną i że takie spółki autorskie jak Osiecka/ Krajewski, Osiecka/Korcz - już się nie powtórzą. Która z piosenek mnie najbardziej ujęła? Ta, której istnienia nawet sobie nie uświadamiałam. Oto jej refren:

jedne badyliszcze,

smutne kobieciszcze,

szare motyliszcze,

ja piszczę,

biedne, smutne, szare motyliszcze,

ja piszczę, ja piszczę, ja piszczę,

pi, pi, aha.

Kasia: Julia Rybakowska wystąpiła z tą piosenką na 16. konkursie „Pamiętajmy o Osieckiej”. Zespół Jacka Kmity odnalazł się w tym spektaklu nie tylko w jakości akompaniamentu, ale dialogizowaniu z bohaterką Renatą Badyl.


Kasia: Scenografia, uniwersalna i dotknięta PRL-em zarazem. Mężczyzna – manekin, którego łatwo przytulić, ale też łatwo „rozmontować”, odstawić, kieliszek i wódka, a także zjeżdżające z góry kapelusik – jedyne rekwizyty, dobitnie jednak oddawały charakter spektaklu.



Małgosia: Doskonałe były też przebrania „Renaty” – obcisła bluzeczka i tiulowa spódnica z rockowymi, mocnymi butami, gdy przeistacza się w gwiazdę disco polo – nosi już kiczowate czerwone futerko i białą perukę. W momentach jak najbardziej poważnych przywdziewa natomiast prostą czarną sukienkę. Brawo dla kostiumolog Justyny Łagowskiej!



Kasia: To prawda, Rybakowska zaprezentowała wielką klasę, wdzięk i wyczucie. To intrygująca postać – oprócz aktorstwa skończyła też prawo!

Małgosia: Ciekawe aranżacje, muzycy grający na żywo i spełniający rolę partnera w dialogu a przede wszystkim sama wykonawczyni Julia Rybakowska to ogromne atuty spektaklu. Na scenie było groteskowo, parodystycznie momentami, ale i wzruszająco, i poważnie.

Kasia: Szkoda, że wieczór z Renatą skończył się tak szybko!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz