czwartek, 21 stycznia 2016

Polonistki po godzinach - nasze wrażenia po filmie „Moje córki krowy”


Kasia: „Moje córki krowy” to niezwykły film. Opowiada o rodzinie, chorobie, śmierci, siostrzanej relacji. Dramat z elementami komedii. Trochę taki śmiech przez łzy.

Małgosia: Lubimy takie filmy… Jak się tak można uśmiać i nawzruszać, zastanowić, znowu uśmiechnąć i znowu  roztkliwić.

Kasia: Film nie ma jednak nic wspólnego z tanim ekshibicjonizmem i telenowelą. Jest w nim za to pełne akceptacji i humoru spojrzenie na sztafetę pokoleń, w której każdy sam prędzej czy później musi wziąć udział.

Małgosia: Fabułę reżyserka Kinga Dębska zaczerpnęła ze swojego życia i zresztą swoim rodzicom dedykuje film – napis „rodzicom” pojawia się na czarnym ekranie po ostatniej scenie. Czujemy przez cały film,  że rodzice – dzieci to trudne relacje, tak samo toksyczne, co inspirujące. Ten film mówi o akceptacji swego pochodzenia, o akceptacji trudnej więzi z rodzicami.

Kasia: Marta (Agata Kulesza) i Kasia (Gabriela Muskała) są siostrami, chociaż nikt by się specjalnienie zdziwił, gdyby okazało się, że któraś z nich ma innych rodziców. Kobiety dzieli absolutnie wszystko. Pierwsza jest aktorką grywającą w podrzędnej telenoweli, gdzie partneruje jej łysy amant z nieświeżym oddechem, a do tego samotnie wychowuje już pełnoletnią córkę (Maria Dębska). Marta jest postępowa i nowoczesna, w kościele pojawia się jedynie na ślubach i pogrzebach oraz wychodzi z założenia, że jak ktoś komuś coś, to choć niewiele, ale zawsze, dlatego chętnie obdarowuje lekarzy i pielęgniarki w szpitalu rozmaitymi prezentami.



Małgosia: Kasia to przeciwieństwo Marty, chodząca neuroza – opiekuje się rodzicami, mieszka w domu rodzinnym, jest nauczycielką w szkole podstawowej, a jej mąż Grzegorz (Marcin Dorociński) to bezrobotny leń, który najchętniej wyjechałby za chlebem do Anglii, ale kobieta nie rozwiedzie się z nim, bo lepszy taki niż żaden.

Kasia: Siostry pozornie są skłócone, ale w chwili próby – gdy niemal w tym samym momencie zachorują rodzice (Małgorzata Niemirska i Marian Dziędziel) – będą musiały połączyć siły. W końcu w pewnym momencie będą zdane już tylko na siebie.

Małgosia: Taka „z życia wzięta” historia może wydawać się banalna, ale wbrew pozorom, scenariusz jest przemyślany i zbalansowany. Dębska z lekkością łączy wysokie z niskim, tragedię z komedią. Samo życie? I tak, i nie, bo przecież siła tej rewelacyjnej tragikomedii polega na doskonałym opanowaniu rzemiosła filmowego, umiejętności mówienia lekko o sprawach trudnych, nie wspominając o dialogach. Aktorzy…

Kasia: Dużym, jeśli nie największym atutem filmu Kingi Dębskiej są aktorzy, którzy nie mieli łatwego zadania - wszyscy spisali się na medal. Pierwsze skrzypce gra w półtonach Agata Kulesza jako gwiazda seriali, która w życiu chowa się za maskami.

Małgosia: Nie napisałabyś nic złego o Kuleszy… Obie ją kochamy. Jak zwykle nie bała się brzydoty na ekranie, mocnych zbliżeń. Jej rola nie jest skoncentrowana tylko na reakcji na chorobę i śmierć rodziców. Gra kobietę do bólu samotną, która nigdy nie potrafiła  stworzyć bliskiej relacji, związku z mężczyzną.


Kasia: Świetnie poprowadzona jest też postać Gabrieli Muskały - wrażliwej do bólu, histerycznej młodszej siostry jak z Almodovara - w duecie z jej mężem granym przez Marcina Dorocińskiego, który niewiele mówiąc, perfekcyjnie wcielił się w komediową rolę głupiego Jasia, budzącego śmiech, gdy tylko pojawia się na ekranie.

Małgosia: To porównanie do Amodovara jest uzasadnione. Kalejdoskop scen i nastrojów jest różnorodny. Mamy typowe sceny szpitalne, seans oczyszczający uzdrowicielki, kościelne zatracenie, obcisłe spodnie bohaterki, drinki w dłoniach, awantury i płacze. Almodavar po polsku, ale czyż taka sytuacja jak ciężka choroba nie wyzwala właśnie tak skrajnych uczuć i scenerii. Wpisuje się w ten tragikomiczny obraz Marian Dziędziel..

Kasia: Rewelacyjnie zagrał - rubaszny i plebejski, ale zarazem czuły dla swojej żony i córek, które nazywa tytułowymi „krowami”.

Małgosia: Sama powiedziałaś po wyjściu, że gdyby tak zagrał De Niro w amerykańskim filmie, rola byłaby uznana za oskarową.

Kasia: Owszem.

Małgosia: Dziędziel buduje swą postać z drobiazgów, naciąga na nić koraliki. Słodycze je jak dziecko, do żony w śpiączce mówi troskliwie „Niuniek”,  nad stołem kreślarskim pozostaje profesjonalnym architektem, w stołówce szpitalnej prosi o „tatara i lufę”, śmieje się jakby nie zdawał sobie sprawy z guza w głowie. To świetnie napisana rola i świetnie zagrana.

Kasia: A jakiś minus? No może plakat filmowy – wygląda jak reklama serialu „Na dobre i na złe”:) 



Małgosia: A mnie zaintrygował początkowy napis: „Ze specjalnym udziałem Marcina Dorocińskiego”. Specyficzna rola, aktor tworzy tło dla Muskały i Kuleszy, ale jakże to ważne dopełnienie rodzinnego obrazu.


Kasia i Małgosia: „Moje córki krowy” to świetnie wyreżyserowana i zagrana tragikomedia o tym, że dorosłość osiągamy dopiero po śmierci rodziców. Obecność w kinach obowiązkowa. 

Film ma naszą rekomendację.

Małgosia: No, ale musimy iść na „Dziewczynę z portretu”… Zapowiada się super…


Kasia: Pójdziemy!

1 komentarz:

  1. Po takiej profesjonalnej i ciekawej recenzji mam ochotę obejrzeć ten film. Pozdrawiam obie Panie 😃 a szczególnie kuzynke Małgosie.

    OdpowiedzUsuń