Netflixowa
produkcja „Ani z Zielonego Wzgórza” to bardzo oryginalna, odważna i zaskakująca
realizacja. Powieść Montgomery to tylko przyczynek do poruszenia wielu istotnych
problemów.
Nadal
aktorsko zachwycają główni bohaterowie, zwłaszcza charakterystyczna Amybeth
McNulty, niezmiennie zauroczyły piękne kadry i wzruszająca, nostalgiczna,
a czasami mroczna muzyka.
Drugi
sezon pokazuje jednak o wiele więcej – czarnoskóry przyjaciel Gilberta –
Sebastian – jest ofiarą, naturalnego w tamtych czasach, rasizmu. Panna Stacy –
nowa nauczycielka – zmaga się z uprzedzeniem do nowoczesnych metod nauczania i
samodzielności niezależnej kobiety noszącej spodnie. Ciotka Józefina i
rewelacyjna nowa postać outsidera Cole’a wprowadzają wątek homoseksualny.
Dziewczynki coraz częściej poruszają tematy niezależności, nauka okazuje się
być ważniejsza od zamążpójścia. Jedną z piękniejszych scen jest zresztą ta, gdy
młodziutka Prissy ucieka sprzed ołtarza. Jej taniec na śniegu jest jednoznaczny
– to był jedyna słuszna decyzja.
Nowe
wątki, znów więcej dowiadujemy się o Maryli i Mateuszu, ich młodości, decyzji,
które wpłynęły na ich całe życie. Pojawia się wątek oszustów, padają strzały,
jest ucieczka – jak to w „Ani z…” – musi się dziać!
Szkoda
tylko, że 10 odcinków obejrzałam tak szybko. Oby na trzeci sezon trzeba było czekać
krócej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz