Po
pierwsze - świetnie napisana sztuka Michele Riml! Może temat już dość opisany – rutyna w
wieloletnim związku, ale jak to napisane
(i przetłumaczone – Hanna Szczerkowska), jest bardzo ważne… Gra
wieloznacznością, metaforyką, nieporozumieniami komunikacyjnymi. „Mężczyzna z
Marsa, kobieta z Wenus…”
Po
drugie, tak często wystawiany przez
teatry polskie spektakl musi mieć silny akcent aktorski. Ten miał
wystarczający, i lekki, i refleksyjny.
Pakulnis, Kropielnicki to świetnie zgrany duet, który bawił się na scenie
tekstem, autoironią i kontaktem z widownią. Nie przestawałam się uśmiechać, nie
dlatego tylko, że riposty bohaterów rozbawiały co sekundę, ale dlatego, że
widzę aktorów w takiej dobrej formie, w takim poczuciu satysfakcji z każdego
zdania. Takich pięknych, energetycznych, sprawnych aktorsko, a niespiętych
zadaniem. I jest to tak silne odczucie, że nawet nie powinnam tu oceniać ich
pracy, po prostu w tej parze aktorów można się było rozkochać.
Po
trzecie, genialne teksty mają w sobie
dozę komizmu i pokłady refleksji. Prawdziwe do bólu rozterki Alice i Henre’go (wiem coś o tym) – jak ocalić miłość w codziennym zgiełku, jak się jeszcze
podobać, jak się starać o drugą osobę, jak się rozumieć, miały swój rozwój w
całym przebiegu sztuki. Tyle niuansów, walki i zbliżeń pary. Delikatne muśnięcia
klawiszy po prawej stronie klawiatury i
silne uderzenia prawą ręką w niskie tony
– widownia rejestrowała środki aktorskie z dużą przyjemnością.
Po
czwarte, ten spektakl wart jest, by zobaczyć go raz jeszcze. Nasycić się nim,
nasmakować. A potem zmienić miejsce i zobaczyć w tych rolach np. Kolak, Bakę z
Teatru Wybrzeże i kolejne aktorskie duety.
Po
piąte, dziękuję mojemu „Henry’emu”, że ze mną był w ten wieczór na Kolegiackim, a Marii
Pakulnis i Mirosławowi Kropielnickiemu za to, że byli cudowni!
Małgosia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz