„Holoubek syn Picassa” w Teatrze
Nowym to spektakl nietuzinkowy. Tak dziwny, że aż warto go zobaczyć.
Żwirek i Muchomorek, Piaskowy
dziadek, Krokodyl Giena, Szapoklak – ikony systemowego reżimu znajdują się w
specyficznym ośrodku przypominającym
magazyn staroci, dom starców, a nawet (a może przede wszystkim) szpital
psychiatryczny. Rozważają o przeszłości, ikonach minionej epoki, żyją
spokojnie. Wszystko zmienia się, kiedy dość niespodziewanie i w jakże
zaskakujących okolicznościach pojawia się – wykluty z jajka - Holoubek (gołąbek
narysowany przez Picassa na serwetce w jednej z kawiarni we Wrocławiu). Ubrany
w przepaskę z różowych piór wyliniały gołąbek pokoju jest obietnicą równości i
wolności socjalistycznego porządku. Narodził się w czasach, w których - jak
powiedział Żwirek – „Ruch Robotniczy nie jest popularny, a właściwie nie
istnieje, bo w 89 zmiotła go rewolucja”. Stara się coś zmienić, zachęcić do
zapomnienia o przeszłości, zainicjować działanie. Nie do końca wiem, czy to się
bohaterom udało, choć ich symboliczne przejście przez bramę dmuchanego różowego
zamku może na to wskazywać.
Spektakl inaczej na pewno odbiorą
Ci, którzy pamiętają kultowych bohaterów, dla których wymieniane przez Żwirka i
Muchomorka hasła czy nazwy związane z tamtym okresem jeszcze niedawno były
codziennością. Dla młodszego pokolenia, choć wiele aluzji może nie być do końca
czytelnych, spektakl może być okazją do refleksji o przeszłości, o tym, czy
warto tkwić w swoich przekonaniach, czy może iść z duchem czasu.
Warto wspomnieć również o jedynej
żeńskiej postaci w spektaklu – Szapoklaku - granej przez Małgorzatę Łodej- Stachowiak.
Ubrana w medyczny kołnierz, co chwilę sięgająca po maskę tlenową, wszędzie węsząc spisek, wygłaszała z wózka
inwalidzkiego pogróżki i komunały. Wzbudzała we mnie dziwne emocje, wnosiła
jednak do spektaklu coś zupełnie innego. Młoda reżyserka - Julia Szmyt –
postawiła na dojrzałych i doświadczonych aktorów – Janusza Grendę, Zbigniewa
Grochala, Michała Grudzińskiego,
Andrzeja Lajborka czy Pawła Hadyńskiego. Gra ich była bardzo
specyficzna, minimalizm ruchu na nie za dużej scenicznej przestrzeni,
charakterystyczny styl mówienia. Ale moim zdaniem to oni obronili ten spektakl.
Przedstawienie ma różne recenzje,
wiele zarzutów. Sądzę jednak, że było ono kolejnym cennym doświadczeniem
„POPkulturalnych rozmów...”. To spektakl z gatunku tych, po którym biegiem
siadam do komputera, by znaleźć w sieci odpowiedzi na wiele pytań, wyjaśniam
niezrozumiałe kwestie, doszukuję się aluzji. To taki spektakl, który chcę
obejrzeć jeszcze raz, być może po obejrzeniu kilku odcinków „Bajek z mchu i
paproci”.
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz