Dawno nie byłam w Teatrze Polskim. Już wiem, że to błąd. Polski nie boi się tematów trudnych, nie ucieka od tematów tabu i kontrowersji. Spektakl „Macocha” w reżyserii Błażeja Biegasiewicza podejmuje temat trudny – relacji macochy z pasierbem. Samo słowo macocha językowo brzmi negatywnie. Macocha, dziewucha, babucha. A przecież nie zawsze osoba, która zostaje nową żoną czy partnerką męża, ma złe intencje. Jednak jak ją traktować?
Czy
jako substytut z różnych powodów nieobecnej matki? Czy - jako służącą, do
której kulturalnie i z dystansem się odnosimy? A może – jako - powiedzmy wprost
– kochankę ojca? Wracający po dłużej nieobecności nastolatek (Konrad Cichoń)
musi zmierzyć się z faktem, że we własnym domu czuje się obco, inaczej. Sama
macocha w spektaklu to właściwie trzy osoby. Chłopak (Konrad Cichoń) widzi
jedną kobietę, ale widzowie dostrzegają wszystkie jej trzy odcienie. Zabieg
rozbicia macochy (Ewa Szumska, Kornelia Trawkowska, Dominika Markuszewska) na
trzy postaci, z których każda stara się być inną częścią osobowości bohaterki
jest ciekawy i pozwala na poznanie macochy z różnych stron, daje możliwość
zobaczenia jej wewnętrznych bolączek. Podzielenie macochy na trzy osoby
umożliwia pokazanie złożoności procesu, jakim jest stanie się „demoniczną
nie-matką”. Spektakl roi się od aluzji – baśnie, literatura, motywy zwierzęce.
Pojawiają
się motywy znane z „Królowej śniegu”, „Królewny Śnieżki”, „Kopciuszka” czy nie
tak popularnej baśni braci Grimm o tytule „Krzak jałowca”. Ponadto dramaturg,
Beniamin M. Bukowski zdecydował się na wplecenie motywów zwierzęcych, jak ten o
młodym ptaku i wylatywaniu z gniazda czy zaciekłej wilczycy. Przyroda wyrażana
jest nie tylko w animalistycznych fragmentach, ale pojawia się też rozbudowana
symbolika jabłoni i jej owoców. Do tego bogactwa inspiracji dochodzi bardzo
osobista historia o byciu macochą i matką opowiedziana przez Dominikę
Markuszewską. Dużo się dzieje, wiele scen zapada w pamięć – pasierb skacze z
okna – widz nie do końca wie, czy to ucieczka, czy samobójstwo z powodu
niezrozumienie. Taniec czarownic – przerysowany, ale w moim odczuciu
odgrywający ważną oczyszczającą rolę gromadzonych złych emocji.
Tempo
spektaklu jest właśnie taką sinusoidą między zabawą, grą, parodią, a próbą
rozpoczęcia poważnej rozmowy, która byłaby zupełnie na miejscu. W moim odczuciu
zabrakło jednak wyraźnej drogi – temat do dyskusji wywołany, ale właściwe
rozmowy (negocjacje, mediacje?) w sumie się nie rozpoczęły.
Moim
zdaniem spektakl potrzebuje ogrania, ale ma duży potencjał. Minimalistyczna
scenografia i kostiumy Alicji Kolińskiej, choreografia Anny Obszańskiej oceniam
bardzo wysoko. Sam spektakl – mocna czwórka. Na pewno warto zobaczyć,
porozmawiać o tym z partnerem, dziećmi, dziadkami. Macocha nie musi być zła, a
nawet - zazwyczaj to również zagubiona kobieta.
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz