Koncert
„Z Broadwayu do Hollywood” to już moja tradycja. Wiele razy na blogu pisałam
(Małgosia zresztą też), że kocham musicale. Jak więc mogłoby mnie zabraknąć na
koncercie największych światowych hitów?
Było
wyjątkowo, repertuar był naprawdę zróżnicowany, a cały zespół Teatru
Muzycznego, jak zwykle zresztą, stanął na wysokości zadania. Show wyreżyserowane przez Paulinę Andrzejewską rozpoczęła
finałowa piosenka z „Footloose”. Od tego momentu uśmiech nie schodził mi z
twarzy.
Zostałam
zabrana w magiczną podróż z musicalami takimi jak „Miss Saigon”, „Les
Miserables”, „Hair”, „Nine” (uwielbiam Anitę Urban w „Be Italian” i Lucynę Winkiel w „Folies Berges”), „Side
show”, „Burleska”, „Once”, „Zakonnica w przebraniu”, „Mamma Mia”, „Koty”,
„Chicago”, „Newsles” „Dream girls”. Anna Lasota zmierzyła się (z rewelacyjnym
zresztą skutkiem) z „Skyfall”, publiczność szalała przy „I need you” z „Blues
Brothers”. W drugiej części wspomniana już Lasota i Maciej Ogórkiewicz zmysłowo, ale i
dowcipnie przypomnieli m.in. „Tango de Amor” z „Rodziny Adamsów”.
Wielką
niespodzianką był dla mnie utwór „I have the time of my life” z „Dirty Dancing”
(Teatrze – czekam!). Wzruszyłam się na utworze „Śnić sen” z „Człowieka z La
Manchy”, który zadedykowany został niedawno zmarłemu Jackowi Rysiowi, brawurowo wcielającemu się w rolę Don Kichota w tym spektaklu. Wielkie brawa należą się
po raz kolejny Ogórkiewiczowi, który zmierzył się z legendą Franka Sinatry w
piosence „My Way”.
Świetne
choreografie (Tomasz Manowski), inscenizacyjny pomysł na walkę z ciasną sceną,
kreacje. Ale przede wszystkim broniły się głosy, profesjonalne muzyczne
aranżacje orkiestry pod batutą Agnieszki Nagórki i dopracowane układy taneczne (w tym również według pomysłów samych tancerzy np. Jakuba Grzelaka). Koncerty na początku grudnia można nazwać
próbą generalną przed spektaklami sylwestrowymi i noworocznymi. Ja jednak
czułam się jak na wielkiej gali 31 grudnia. Brakowało jedynie szampana.
Poprzednie
koncerty prowadził dyrektor teatru – Przemysław Kieliszewski, tym razem w rolę
wodzirejów wcielili się sami występujący – konwencja bardzo mi się spodobała!
Jak zwykle zaskoczył mnie Radosław Elis, który zapowiadał…. śpiewająco! 150
minut koncertu minęło błyskawicznie, a po finałowym wykonaniu piosenki „We are
family” i szaleństwie na „Wyginam śmiało ciało” wyszłam do domu w wyśmienitym
nastroju! Czekam na kolejną odsłonę!
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz