„(…)gdyby
jednym z was był bóg
zmienić
by coś jeszcze mógł
czy
od razu by go zgniótł
wasz
ekologiczny dług (…)
Spektakl, o którym ciągle myślę. Zapadające w
pamięć sceny, monologi, dialogi. Rozwiązania reżyserskie (ukłony dla Mariusza
Zaniewskiego – kawał dobrej roboty Jacku Soplico!), muzyka, fragmenty
choreografii (Krystyna „Lama” Szydłowska), kostiumy (Marta Śniosek – Masacz),
piosenki (właśnie przeczytałam, że ich autorem jest sam reżyser) – wszystko
pozostało w mej głowie, „trawi” się, wzbudziło refleksję.
„Każdy ma jakiegoś bzika
każdy jakieś hobby ma
ja mam w Azji niewolnika
ciuchy szyje mi raz dwa”.
Spektakl kończy się, kiedy bohaterowie
uruchamiają dźwignię (wajhę) autorefleksji i świadomej konsekwencji. Taką
autorefleksją jest dla mnie cały spektakl.
Zaniewski napisał na swoim portalu
społecznościowym, że fragment z „Meczu o wszystko” Dona DeLillo najlepiej
opisuje ten kawałek teatru: „jest wiele gadania o wielu różnych rzeczach”. To
gorzka prawda o współczesności. O tym, że zbliża się wielka katastrofa
ekologiczna, którą wszyscy lekceważą. Mowa tu o wadach kapitalizmu, wyzysku
ludzi, śmieciach, plastiku, cierpieniu zwierząt. Bardzo dużo miejsca poświęcono
współczuciu i miłosierdziu, swoją rolę znalazł Bóg, a część wydarzeń osadzona
jest w niebie. Przedstawienie kipi zresztą od aluzji biblijnych, aż w końcu Bóg
(Maciej Hązła) zyskuje ludzkie ciało (na dodatek menela – żebraka) i wskrzesza
trzy ofiary społecznej znieczulicy - Dziewczynkę z zapałkami - DzzZę (Malina
Gohes), pakistańskiego chłopca pracującego w fabryce dywanów - Ikebala (Jan
Romanowski) i nastolatka-samobójcę - Krolewicza (Dawid Ptak). Pod wodzą
Sierżanta Świni (Łukasz Schmidt) przeprowadzają oni szereg symulacji
ilustrujących stan umysłowy współczesnych ludzi. Paradoks, ironia, czarny humor.
Bez patosu i gotowych rozwiązań. Wymownie zdeformowane drzewko bonsai staje się
symbolem natury zniewolonej przez człowieka.
Mistrzowska była dla mnie scena rozgrywki w
„Życiopol” - bazującej na zasadach „Monopoly” planszówce, która obnażyła zasady
rządzące dzisiejszą gospodarką, prawem, polityką. Śmiech przez łzy. Klasa!
Wszyscy aktorzy wykonali kawał świetnej
roboty. Malina Gohes – absolwentka mojego ukochanego STA to kandydatka na
wielką gwiazdę. Tempo spektaklu, ilość tekstu (momentami bardzo specyficznego),
który musieli opanować aktorzy, fragmenty wokalne. Naturalność w ruchach,
swoboda z rekwizytami – cała piątka aktorów sprawiła, że zapamiętam ich
nazwiska, które zawsze będą kojarzyły mi się z rolami w tym właśnie spektaklu.
Jan Romanowski będzie dla mnie Ikebalem bardziej niż Panem Tadeuszem. :-)
Faktem jest, że kilka scen wydało mi się
niepotrzebnych, przydługich. Ale to też przywilej premiery. Zaniewski
stwierdził nawet, że „druga generalna będzie tak naprawdę pierwszą generalną,
która odbędzie się w dzień trzeciej generalnej, która odbędzie się w tym samym
dniu”. Z drugiej strony wszystko miało to „coś”. Nie nudziłam się ani przez
moment. Po wyjściu miałam poczucie, że to spektakl dla inteligentnych – po
pierwsze liczba aluzji literackich, filmowych, kulturowych, politycznych; po
drugie wspomniana już autorefleksja – nie da się nie pomyśleć o świecie i jego
problemach.
Końcem świata w „Dziewczynce z/za
przyszłości…” okazuje się brak zrozumienia i empatii. Miłosierdzie okazują
tylko maszyny. „Nie chcesz zła – nie rób zła”. Szkoda, że to nie takie łatwe!
Mam nadzieję, że spektakl wejdzie do stałego
repertuaru Teatru Nowego. Zasługuje na to!
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz